sobota, 17 lipca 2021

Twoja krew szumi za głośno - Rozdział 4

Sałatka wyglądała wyśmienicie. Chciał powiedzieć swojemu rozmówcy, że ten lokal jest jednym z najlepszą opinią o lekko strawnych daniach, niestety, gdy podniósł na niego wzrok, obraz na krótko się rozmazał i wrócił do normy. Zamrugał szybko, a raczej myślał, że tak zrobił, masując nasadę nosa. Miał chwilowe wrażenie, jakby jego umysł spłatał figla. Zaczął się zastanawiać, czy nie było to spowodowane ubogim snem, który aż krzyczał i prosił, żeby, choć troszeczkę więcej poświecił mu czasu. Od dawna nie miał odpoczynku, rozważał opcję zwyczajnie zrobienia dnia wolnego od pracy i zrelaksowania się.
- Szukasz Anthony’ego – stwierdził chłopak, w kuszący sposób oblizując widelec, wyrywając starszego z zamyślenia. Odłożył go na chwilę obok naczynia. Krwawy zmrużył oczy, przyglądając się uważnie młodszemu, którego zachowanie zdecydowanie było odmienne niż sprzed chwili. Gdzie się podział ten florysta, od którego biło zdenerwowanie?
- Skąd wiesz? – Zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc, w jaki sposób młodszy przejrzał jego zamiary, ani co właśnie zaczęło się dziać. Skrupulatnie dbał o detale w czasie rozmowy, żeby była jak najbardziej naturalna.
- Sam mi powiedziałeś chwilę temu — wyjaśnił, zapierając dłonie na torsie. Noah pokręcił głową zirytowany, nie, to nie było możliwe!
Niczego niespodziewającego się chłopaka złapał mocno za kołnierz i z nieludzką siłą przeciągnął po stoliku, strącając praktycznie wszystko, co się na nim znajdowało. Przyciągnął niższego bruneta do siebie i pochylił się nad jego uchem.
- Jeśli to powiedziałem wiedz, że nie mam w naturze zabijać, ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek – powiedział spokojnie niskim głosem. – Lepiej mi powiedz, gdzie on jest – dodał krótko, chłodnym tonem.
Cedrik wziął głębszy wdech, kręcąc przecząco głową, łapiąc Krwawego za ramiona, aby poprawić się na stoliku.
- Nie zrobisz tego… - odpowiedział pewnie.
W tym momencie brwi starszego podjechały do góry, skąd wzięła się w nim taka pewność? Spojrzał na niego pytająco, gdy ten śmiało objął go za szyję i przyciągnął do gorącego pocałunku. Mruknął zaskoczony, kompletnie tego nie przewidując. Było to nader nierealne, młodszy nie mógł być tak chętny. Noah zdawał sobie sprawę, że nie jest przeciętnej urody, ale na pewno nie takiej, by się zaraz na niego rzucać. Zmarszczył brwi w zastanowieniu, oddając pieszczotę, która była… Właściwie, jakby jej nie było, nie czuł jego smaku ani pulsu krwi. Nawet podejrzane było dla niego to, że siedzieli w kawiarni, przeciągnął go po stoliku i nikt nie zareagował na dźwięk tłuczonych talerzy z porcelany, czy też ich zachowanie. No tak! Nie było żadnego hałasu, a jeśli nie było, oznaczało tylko jedno… To nie była rzeczywistość. Nagle wszystko zaczęło ciemnieć przed oczami bruneta, zamknął powieki i otworzył je ponownie, mrugając szybko.
Wszystko było sprzed stanu, kiedy miał lekkie zaburzenie wzroku. Cerdik jadł sałatkę, nabijając widelcem pomidora, a wszystko leżało na swoim miejscu. Odchrząknął, czując się nieco niezręcznie – w końcu w tej halucynacji całowali się z pasją.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłem niczego głupiego, kiedy byłem… nieobecny – odparł. Cóż, nie spodziewał się iluzji, ani tym bardziej, żeby ktoś ją specjalnie nakładał. Miał tylko głęboką nadzieję, że siedział cicho i nic nie mówił na głos, ani nie gestykulował. Doprawdy byłoby to zbyt kompromitujące, zresztą… Nie chciał przestraszyć osoby, do której miał pośredni interes.
Chłopak zmieszał się lekko, czując nerwową atmosferę. Skończył swoje danie i po paru sekundach podniósł na niego wzrok, jakby nic się nie stało.
- Nie, po prostu trochę odpłynąłeś — odpowiedział, nie chcąc ani trochę kontynuować tego tematu.
Noah skinął tylko głowa.
- Jak się domyślam, była to twoja umiejętność? - bardziej stwierdził niż spytał, chcąc się upewnić.
W końcu, jaka osoba miałaby z zewnątrz rzucać na niego hipnozę? Nie miało to najmniejszego sensu, tym bardziej że wiedziałby, iż ktoś go śledził. Ani nie sądził, żeby kwiaciarz celowo jej użył. Chyba że pracował, jako złodziej i okradał ludzi z pieniędzy podczas spotkania, w co z czystym sumieniem wątpił.
- Można tak powiedzieć — przytaknął nieco niechętnie, odkładając brudne naczynie na bok. Skupił swoją uwagę bardziej na filiżance, delikatnie pocierając opuszkiem palca jej ucho.
- Raczej nie użyłeś jej świadomie... - zauważył. - Często tak ci się przytrafia? - spytał szczerze zaciekawiony. - Rzadko spotykam osoby z tak intrygującą umiejętnością, wybacz moją ciekawość – uśmiechnął się przepraszająco.
Skoro znalazł taką perełkę, aż ostrzył sobie pazury, by tylko z niej skorzystać. Praca z nim byłaby doprawdy interesująca, w szczególności, gdyby wykorzystał jego naturalny talent. Manipulacja krwią była męcząca, tym bardziej że, niekiedy musiał prowadzić swoje ofiary przez spory kawał drogi i znaleźć jeszcze energię, żeby je uprowadzić bądź zabić.
Brunet zakręcił się trochę nerwowo na krześle.
- To prywatna sprawa, o której nie chcę rozmawiać – odparł dość chłodno. Noah nie chciał naciskać na chłopaka, tym bardziej że faktycznie zaczął się denerwować. Jego krew nieprzyjemnie pulsowała, aż jej dźwięk był tak bardzo nieznośny, że czuł się tak, jakby przykładał ucho do szumiącego telewizora podczas migreny.
Zmarszczył brwi, masując lekko nasadę nosa.
- Nie musisz się denerwować, naprawdę – westchnął ciężko — strasznie mi szumi w uszach od twojego pulsu – wyjaśnił, delikatnie zwalniając przepływ życiodajnej cieczy w organizmie florysty.
Kiedy było dość znośnie, odetchnął z ulgą, mogąc poskładać myśli.
- Prawie bym przez to zapomniał o tym — mruknął, sięgając do kieszeni skórzanej kurtki. Wyciągnął z wewnętrznej kieszonki zaadresowaną kopertę do blondwłosego demona i podał mężczyźnie.
Cedrika zmroziło przez ten tekst jeszcze bardziej.
- Co to? - wziął kopertę drżącą ręką.
Krwawy mógłby przysiąc, że bladość, jaką osiągnął chłopak, była większa niż naturalny odcień skóry, jaki posiadał. Gdyby ktoś spytał, czy spotkał kiedykolwiek w życiu najbledszą postać, odpowiedziałby potwierdzająco i ośmieliłby się wymienić właśnie młodszego bruneta jako przykład.
- List do Anthony’ego. Skoro nie da się z nim porozmawiać w cztery oczy, chciałbym, abyś ją do niego dostarczył. W zamian mogę Ci pomóc z panowaniem nad mocą — powiedział spokojnie, przyglądając się jego dłoniom.
Zastanawiał się, czego tak się bał. Zaczął podejrzewać, że mógł faktycznie powiedzieć, co nieco na głos. Chłopak przeczytał, co było napisane na kopercie, po czym dość nagle podniósł na niego wzrok.
- A co jeśli mu go nie dostarczę? - wolał zapytać o najgorszy scenariusz.
- Cóż, straci doprawdy wysoki zarobek – oznajmił, jakby było to nic wielkiego, nie chcąc go stresować. Liczył, że tym, chociaż trochę uspokoi jego nerwy. - Zapewne też byś dobrze przy tym zarobił – dodał na zachętę.
Nephalem patrzył na niego chwilę w zastanowieniu, po czym schował list do kieszeni i wzruszył ramionami.
- Nie wiem, czy dostanie ten list, ale zrobię, co mogę — rzucił dość obojętnie.
Pół demon tylko machnął lekko ręką.
- Domyślam się, że jego przełożeni mogą pierwsi odczytać, jest do nich, jak i do niego skierowany treścią – podrapał się po policzku – W teorii mógłbym sam go dostarczyć, jednak jestem dość zajęty pracą, by się tam dostać – odparł, krzywiąc się lekko.
Nie miał ani chwili na latanie za Ruchem Oporu i szukanie ich przełożonych, prawdę mówiąc, co chwilę zmieniali swoje położenie. Na pewno musiałby poświecić temu z dobre kilka dni, w które mógłby zarobić miliony. Stracenie potencjalnego zarobku było dla Noah nieopłacalne, wolał wykorzystać przyjaźń kwiaciarza z rebeliantem. Zapewne zdradził mu, gdzie mogliby się domniemanie spotkać, bądź jakkolwiek się skontaktować.
- To wszystko? - wolał się upewnić, czy nagle nie wyskoczy mu z kolejnym listem. Przyłożył filiżankę do swoich ust, dopijając jej zawartość, jaką była zielona herbata.
- Hmm… - zmrużył oczy w lekkim zastanowieniu. Doszedł do wniosku, że chciałby, aby chłopak dał mu znać po podjęciu decyzji, czy chce skorzystać z jego usługi. Wyciągnął kartkę i starannie zapisał na nim swój numer telefonu, po czym podsunął ją Cedrikowi.
Ten westchnął cicho, wziął i przesunął wzrokiem tym razem po ciągu liczb.
- Twój? – spytał dla pewności.
- Mój, ale dla ciebie — odparł halfbreed. - Jeśli będziesz chciał się spotkać, wyjść na randkę albo zwyczajnie spróbować nauczyć się minimalnej kontroli nad hipnozą, z chęcią ci pomogę – powtórzył swoją ofertę, po czym machnął ręką do kelnerki. Uśmiechnął się do niej miło i gdy ta tylko podeszła, poprosił o rachunek.

Twoja krew szumi za głośno - Rozdział 3

Na tę arogancję w pierwszym momencie aż brakło mi słów. Wiedziałem, że ten pomysł jest beznadziejny. Chociaż to mało powiedziane! Nie miałem najmniejszej ochoty na to spotkanie, ale było już trochę za późno. Niby się na nic nie zgadzałem, a opcja wyjścia wcześniej i olania tej sprawy kusiła niemiłosiernie, jednak nie miałem pewności czy mężczyzna nie wróci. Przeniesienie nagle z powodu jakiegoś dziwaka całej kwiaciarni albo najlepiej całkowite zamknięcie interesu było niewykonalne. Podejrzewałem, że mógł szykować jakiś podstęp. Chęć odwdzięczenia się? Może i są na świecie mili ludzie, ale na pewno nie do takiego stopnia względem osób całkowicie obcych. Gość czegoś chciał, pytanie pozostawało tylko czego. Do głowy przychodziły mi dwie opcje, może być zwykłym psycholem lub też nie bez powodu szedł za Tonym i teraz będzie chciał się czegoś dowiedzieć. Niedoczekanie. Miałem jedynie nadzieję, że nie skończę poćwiartowany na kawałeczki w jakiejś ciemnej uliczce. Przez resztę dnia plułem sobie w brodę, że od razu nie odpowiedziałem stanowczym „nie, dziękuję”. Od siedemnastej trzydzieści starałem się nastawić bardziej pozytywnie, aczkolwiek w myślach już kopałem sobie grób. Sprzątając, miałem lekkie problemy przez trzęsące się ręce, dlatego przez próby skupienia nawet nie zauważyłem, jak wskazówki przemknęły na godzinę osiemnastą piętnaście. Nie wiedzieć czemu, teraz dla odmiany poczułem stres przed spóźnieniem. Oczywiście, próbowałem sobie wyperswadować, jak bardzo było to irracjonalne. Niestety w żaden sposób to nie pomogło. Odstawiłem worek ze śmieciami na zaplecze z zamiarem wyniesienia go później, po czym zmieniłem swój uniform na ubranie, w którym zwykle wracałem do domu. Nie czułem się w nim zbyt swobodnie, ale nie pozostało mi nic innego niż zagryźć zęby i jakoś to przeboleć. Spojrzałem w małe lustro, wiszące przy wyjściu ze składzika. Wyglądam, jakbym nie spał od tygodnia, pomyślałem, zaważywszy lekkie worki pod oczami. Spróbowałem zrobić minę, która nie wyrażała zmęczenia oraz niechęci. Trochę mnie to kosztowało, ale muszę przyznać, że nawet wyszło. Na koniec poprawiłem jeszcze kołnierz ciemnej koszuli, zapinając ją aż pod samą szyję. Wszystko to było jedynie odwlekaniem nieuniknionego. W końcu, mając trzydzieści minut spóźnienia na liczniku, dobyłem kluczy i wyszedłem z kwiaciarni. Rozejrzałem się niepewnie, jakbym co najmniej spodziewał się napaści, jednak nigdzie nie widziałem natręta, który swoją drogą nawet się nie przedstawił! Na pewno znudziło go czekanie i wrócił do domu. Próbowałem się pocieszyć, siłując się z nieco przestarzałym zamkiem. Gdy nareszcie udało mi się zamknąć, odetchnąłem z ulgą. W głowie miałem już scenariusz powrotu do domu oraz zajęcia się ogrodem. Tak, podleję kwiaty, od razu się rozlu… Prawie dostałem zawału, kiedy ktoś położył mi rękę na ramieniu. Jak można się spodziewać, od razu odskoczyłem, wydając z siebie niezbyt męski, ale przynajmniej cichy pisk. Moim oczom oczywiście ukazał się osobnik, z którym byłem umówiony, dlatego też szybko poczułem się jak idiota. No tak, może po prostu czekając, wszedł do sklepu. Brawo, kretynie. Cały blady, uśmiechnąłem się do mężczyzny przepraszająco.- W porządku? – zapytał średnio tym przekonany.
- Tak, tak, w porządku – odparłem, szybko kiwając głową, może nieco zbyt szybko.
Ciężko było mi wyczuć, czy brunet to kupił, ale, tak czy inaczej, uniósł kąciki ust w lekkim rozbawieniu.
- Wyglądasz, jakbyś zaraz miał zejść na zawał – skomentował jeszcze, po czym, zamiast ciągnąć temat, skinął głową na kawiarnie naprzeciwko drogi – Skoro jednak nic ci nie jest, zgarniam cię na obiecaną kawę.
Wziąłem głębszy wdech i przytaknąłem. Nie chciałem wyjść na jakiegoś paranoika. Jeśli nasze pierwsze spotkanie faktycznie było jedynie niefortunnym zbiegiem okoliczności, to facet nie był niczemu winny. Z drugiej strony jako potencjalny psychopata, mógłby stać się niebezpieczny, gdy tylko coś nie pójdzie po jego myśli. Naturalnie, chciałem wykręcić się z tego cyrku, ale jak najnaturalniej. Chyba serio ze stresu zacząłem nawet kombinować z prędkością katarynki, skoro w czasie pokonywania tych kilkuset metrów, przeleciałem przez wszystkie za i przeciw.
- Więc… - martwa cisza tylko bardziej mnie nakręcała, dlatego zdecydowałem się zacząć jakiś neutralny temat, chociaż wyszło mi to bez żadnego ładu i składu – …jeszcze się nie przedstawiłeś. Ja jestem Cedrik, a ty?
Zasadziłem sobie mentalnego kopniaka. Pięknie, zacząłeś od wyrzutów, a potem zabrzmiałeś niczym dzieciak z podstawówki, który nie ma pojęcia, jak zagadać do starszego kolegi, od którego potrzebuje pomocy w lekcjach, zganiłem się. Mężczyzna jednak całkowicie zignorował moje dość nienaturalne zachowanie.
- Ach, przepraszam za moje maniery. Nazywam się Noah – odparł, podając mi rękę.
Uścisnąłem ją, chociaż ciągły uśmiech na jego twarzy, wydawał mi się dość podejrzany. Z drugiej strony, co przez cały dzień mi się takie nie wydało?
W końcu weszliśmy do środka małej kawiarni. Była urządzona w dość nowoczesnym stylu. Małe stoliki, plastikowe krzesła. Prawdopodobnie została stworzona do załatwiania szybkich interesów na mieście. Trochę mi przez to ulżyło. Gdyby to było jakieś przytulne miejsce, czułbym się o wiele bardziej niezręcznie. Zajęliśmy miejsca przy ścianie, w nieco odizolowanej części lokalu. Chociaż nie było zbyt wielu klientów, miałem wrażenie, że jak na złość zaraz się pojawią. Przebiegłem wzrokiem po wnętrzu, jakoś odruchowo chcąc za pomocą tego nieco się z nim oswoić. Ze względnego zamyślenia wyrwało mnie lekkie dźgnięcie w przedramię. Kiedy podniosłem wzrok, zorientowałem się, że Noah podał mi menu, ale najwidoczniej przez brak reakcji, musiał mnie nim lekko pacnąć.
- Proszę – rzucił, na co westchnąłem cicho przez nos i zabrałem od niego kawałek zalaminowanego papieru – Wybierz, co tylko zechcesz. Stawiam, więc nie musisz się przejmować cenami.
Puścił mi oczko, a potem wziął się za czytanie swoje… Moment, czemu on mi puścił oczko? Całkowicie nie rozumiałem tej gestykulacji, ale zamiast rozkładania tego na czynniki pierwsze, zabrałem się za wertowanie napojów w karcie. W zasadzie dawno nie piłem niczego poza domem, więc mój gust w tym temacie nie był jakoś wyrobiony. Z tego też powodu szybko odpuściłem sobie kawy, których ilość mnie nieco przytłoczyła. Zdecydowałem się na dość klasyczną zieloną herbatę, ona nie mogła aż tak różnić się od tej, którą piłem w domu. Podzieliłem się tym z moim nowym znajomym. Chyba powoli mogłem go już tak nazywać? W końcu samo słowo „znajomy” nie brzmi jakoś bardzo zobowiązująco. On przyznał, że zdecydowanie woli kawę, po czym znów zapadła chwila ciszy, jedna z wielu, które miały wtedy miejsce. Na szczęście mój rozmówca dbał o to, by nie były zbyt długie.
- Lubisz sałatki? – zapytał nagle brunet, posyłając mi krótkie spojrzenie.
- Są okej, ale te z mięsem odpadają – odparłem, wciąż podziwiając jeszcze całkiem przeciętny wygląd menu.
Mężczyzna znów otworzył usta, jakby chcąc zadać kolejne pytanie, ale w tym momencie podeszła do nas kelnerka. Właściwie niczym szczególnym się nie wyróżniała.
- Dzień dobry, co dla panów? – zapytała dość energicznie, pstryknąwszy długopisem.
Spojrzałem krótko na Noah, próbując w jakiś magiczny, wzrokowy sposób ustalić, który z nas mówi pierwszy. I… albo ten idiotyczny pomysł zadziałał, albo mój towarzysz po prostu nie słysząc nic z mojej strony, postanowił sam się odezwać. W każdym razie liczył się efekt.
- Poprosimy zieloną herbatę, czarną kawę oraz dwie zielone sałatki – zamówił wszystko w całości, co dziewczyna od razu zanotowała.
Nie powiem, byłem trochę pod wrażeniem. Ja sam pewnie trzy razy bym zapomniał, co chciałem powiedzieć, a kolejne dwa zaczął jąkać, mimo że normalnie nigdy mi się to nie zdarzało.
- To będzie wszystko? – zaczęła wodzić po nas wzrokiem, jakby woląc się upewnić.
Brunet uśmiechnął się do niej i skinął głową. Uśmiech miał jak masło na ciepłej bułeczce, dlatego nic dziwnego, że kelnerka lekko się zaczerwieniła. Właściwie dopiero w trakcie tej rozmowy, miałem szansę jakoś dokładniej się mu przyjrzeć. Siląc się na dyskrecję, zacząłem od włosów, które wydały mi się podobne do moich. Noah nosił je jednak zupełnie inaczej. Nie potrafiłem pojąć jakim cudem nie irytują go spadające do oczu kosmyki. Ja nie umiałem wytrzymać pięciu minut bez ich odgarniania.
- Długo prowadzisz kwiaciarnię? - podrzucił temat.
Zamrugałem, wyrwany z zamyślenia. Zorientowałem się, że bezwiednie patrzę mu w oczy, a raczej na nie. Swoją drogą miały nieziemski kolor, który kojarzył mi się z hortensjami. Nie chciałem pokazać po sobie paniki, dlatego przeniosłem wzrok gdzieś na bok dość leniwie.
Na pytanie w pierwszej chwili ciężko było mi odpowiedzieć. Prawdę mówiąc, musiałem to sobie przeliczyć. Na usta cisnęło mi się pół roku, ale szybko uświadomiłem sobie, że było tego nieco więcej.
- Dwa lata – stwierdziłem w końcu.
- To dość długo – przyznał – chociaż, żeby przez dwa lata zbudować sobie tak dobrą opinię, to całkiem niezły wyczyn. Ktoś ci pomaga?
- Kiedyś sąsiadka podrzucała mi pomysły – powiedziałem lakonicznie – A ty czym się zajmujesz?
Czułem się głupio, cały czas po prostu odpowiadając, ale ciężko było mi wpaść na jakiś neutralny temat, o który mogłem zapytać. Jeszcze gorzej szło mi ułożenie go w jakieś sensowne zdanie. Wszystko zaczynałem kwestionować, gdzieś z tyłu głowy cały czas czaiła mi się wizja ostatniego wieczoru. Jakoś podświadomie moje myśli schodziły na tor „Nie podawaj mu zbyt wielu informacji” i „Jak zadasz nietaktowne pytanie, to twoje zwłoki pokażą jutro w wiadomościach”.
- Cóż, pracuję w agencji sprzedaży nieruchomości – odparł.
Chwilę jeszcze rozmawialiśmy o rzeczach bardziej ogólnych. Jak minął nam dzień – mi całkiem nieźle, natomiast Noah trochę pomarudził. W sumie trochę mnie to zbiło z tropu. Mówił na tyle pewnie i realistycznie, że prawie naprawdę mu uwierzyłem. Kiedy marudził na swoją szefową, coraz bardziej poddawałem w wątpliwość ostatnie zdarzenia. Może to Tony przesadzał? Wystraszył się, wydawało mu się, że facet go śledzi, a tak naprawdę szli w to samo miejsce? Czy nie powinienem go uspokoić i sprowadzić na ziemię? Nie miałem pojęcia, którą wersję uznać za prawdziwą. W końcu nic nie poddawało w wątpliwość ani jednej z opcji. Obie wydały mi się równie prawdopodobne.
Niedługo później przyszło nasze zamówienie. Sałatka składała się głównie z sałaty i pomidorów. Dopiero na ten widok uświadomiłem sobie, jak głodny jestem. Herbata natomiast, czego się z resztą spodziewałem, zbytnio nie odstawała od standardu. Była w prześlicznej filiżance, na której ciągnęły się zielone, roślinne motywy. Obróciłem ją, starannie oglądając, po czym uniosłem do ust. Wtedy też wróciłem wzrokiem do Noah, chcąc uszczypliwie skomentować ciszę, jaka zapanowała, jednak coś mi nie pasowało.
Brunet jakby patrzył na mnie, ale nie do końca mnie widział. Jego oczy były nieobecne, chociaż nie zamyślone, a skupione na jakiejś niewidocznej dla innych materii. Szybko zorientowałem się, na czym może polegać problem, co wyrwało ze mnie ciche westchnienie. Widziałem coś takiego już nie raz, zawsze kończyło się niezręcznie. Najprawdopodobniej nieświadomie użyłem na nim swojej… umiejętności. Nie potrafiłem przerwać jej działania. Jeśli mam być szczery, prawie wcale nie miałem pojęcia, jak ona działa. /Raz usypiała swoją ofiarę, przez co wydarzenia dziejące się wokół miały miejsce jedynie w jej umyśle, innym razem biedak nawet mówił na głos i wykonywał dziwne, niezrozumiałe dla innych gesty./ Kilka razy próbowałem użyć jej świadomie, kiedy potrzebowaliśmy zniknąć z Tonym, ale nijak się to miało do panowania nad tym cholerstwem. Jedyne, co muszę przyznać to, że gdy mi wychodziło, bywało przydatne.
Podniosłem widelec i wziąłem się za sałatkę. Postanowiłem po prostu poczekać, aż mężczyzna się ocknie. Rozważałem w tym czasie kilka scenariuszy. Po pierwsze, w sumie także nie najgorsze, mógł to zwyczajnie zignorować. Uznać, że wyobraźnia płata mu figle. Nie byłem jednak w stanie powiedzieć, co takiego widział. Kolejną z opcji było niezręczne zachowanie oraz chęć jak najszybszego opuszczenia lokalu. Brunet nie wydawał się osobą, która zazwyczaj się tak zachowuje, ale nie mogłem całkiem tego odrzucić. Zjadłem kolejnego pomidora. Tak czy inaczej, nieźle zagęści to atmosferę. Zawsze mogę sobie po prostu pójść, stwierdziłem nawet w pewnym momencie.
Przygotowując się na najgorsze, dokończyłem swoją porcję dość szybko, w razie gdybym zmienił zdanie i chciał się ulotnić. Znalazłem nawet chwilę, by przemyśleć czy faktycznie to spotkanie mi się podobało. I cóż… Podobało. Przynajmniej do tego momentu. Zastanowiłem się też, jak mogłoby się to potoczyć, gdybym był normalny. Pachnie jak człowiek, więc pewnie będzie miał mnie za jakieś dziwadło, myślałem, wodząc wzrokiem po wzorach na filiżance. Ze stanu zadumy wyrwało mnie ciche chrząknięcie. Taaak. Mogłem uciec, kiedy jeszcze była szansa.

Twoja krew szumi za głośno - Rozdział 2

Słońce, cholerna dzienna gwiazda, która sprawiała, że zwykły asfalt stawał się miękki i można było zostawić w nim swój odcisk podeszwy, a nawet i opon. Brunet zmrużył lekko oczy, patrząc na błękitne niebo za oknem, na którym nie było nawet śladu chmurki. Zapowiadał się upalny dzień, co niezbyt podobało się mężczyźnie. W końcu musiał kryć swoją tożsamość podczas spotykania się z klientami, nawet w przypadku odwiedzenia czarnego rynku, na którym dokonywał małych transakcji, przychodził zamaskowany. Leniwie wygrzebał się ze sporego łoża i podszedł do świetlika, zasuwając żaluzję, nie pozwalając promieniom słonecznym gorąco witać jego mieszkania. Ostatniej nocy był tak zmęczony, że zaraz po prysznicu poszedł spać, nawet nie pościelił sobie łóżka, a co dopiero zasłonił okna. Mieszkał w wysokim apartamencie w Nova, z którego posiadał widok na znaczną część miasta.
Nagrzewało się ono diabelnie, ale dzięki klimatyzacji i grubym, czarnym żaluzjom, typowa letnia pogoda nie była wyzwaniem. Co prawda, było przestrzenne i zdawało się za duże dla jednej osoby, która je zamieszkiwała, lecz była to sprawka magii wystroju pomieszczenia. W rzeczywistości było ono rozbudowaną kawalerką. Pokój był oddzielony od salonu cienką ścianą, pełniącą funkcję składanych japońskich drzwi. Ciemnobrązowe framugi oraz panele podłogowe wyśmienicie łączy się ze śnieżnobiałymi ścianami, a czarno-złotawe dodatki w postaci malowideł na papierowych drzwiach, czy też na wysokich, kwadratowych kloszach lamp podłogowych dawały poczucie bogactwa. Szerokie dębowe łoże stało na środku pokoju, a zaraz obok znajdowały się owe lampy. Co więcej, szafa na ubrania była wbudowana w ścianę. Puchaty, biały dywan wypełniał pustkę w pokoju, jak i monstera dziurawa, która stała samotnie w ceramicznej doniczce w kącie. Tuż przed łóżkiem znajdował się okrągły szklany stolik, na którym Noah mógł zostawiać laptopa. Salon był połączony z kuchnią. Nie różnił się zbytnio od pokoju pod względem barw, jedynie czarna, skórzana kanapa była postawiona pod ścianą, nad którą wisiało pokaźne poroże jelenia. Obok znajdowały się z tego samego materiału pufy, które otaczały bukowy stół, ze szklanym blatem. Perski złoto-biały dywan łagodził lekko przytłaczające ciemne barwy mebli. Nawet kryształowy żyrandol, zdawał się rozjaśniać pomieszczenie. Naprzeciwko kanapy znajdowało się wejście na balkon, które zdobiły kolejne dwie donice z Chamedorą wytworną. Sama balustrada zrobiona była ze szklanych płyt, poręcz zaś z ciemnego dębu, w dodatku z ręcznie wyrzeźbionymi wzorami. Nie brakowało na niej dwóch zawieszanych donic, w których rosła smagliczka nadmorska. Spokojnie można było położyć się na leżaku i spoglądać w dół, patrząc na ludzi i paląc papierosa, czy też popijając kawę — kwiatowy zapach przyjemnie koił duszę, jak i gubił smród dymu tytoniowego. Mały wiklinowy stoliczek stojący w rogu był wystarczający, aby położyć szklankę z wodą i popielniczkę. Brunet przesiadywał tam tylko przy pierwszej porannej kawie, — choć nie zawsze miał na to czas. Najczęściej przebywał w kuchni, gotując i dbając o porządek. Na jej punkcie miał bzika. Kwarcowe białe blaty wymagały szczególnej uwagi, jak i ciemnoszare meble, — jeśli pojawiło się jakiekolwiek małe zabrudzenie, mężczyzna starannie się go pozbywał. Również skupiał uwagę na czarnych płytkach podłogowych, aby przypadkiem coś się do nich nie przykleiło. Pomieszczenie te nie było duże, wystarczające, aby dwie osoby swobodnie mogły się poruszać i nie wpadać na siebie podczas gotowania. Sosnowy barek kuchenny pełnił funkcję jadalni, jak i granicy salonu a kuchni. Dużo osób nie mogło przy nim zasiąść — zaledwie trzy barowe krzesła się mieściły.
Noah westchnął ciężko, słysząc, jak telefon zaczął wydawać z siebie nieznośne dźwięki, informujące o połączeniu. Poczłapał zaspany do przedsionka, gdzie wieszał kurtki i wyjął z niej komórkę. Zmrużył oczy podejrzliwie, widząc kolejny nieznany numer, no tak. Kolejny klient.
- Halo? - Spytał, odbierając połączenie.
- Dzień dobry. Czy mam przyjemność rozmawiać z Krwawym? - Usłyszał przyjemny niski głos mężczyzny, który prawdopodobnie był w okolicach wieku bruneta. Ciężko było kogoś oceniać przez telefon, ale jego ton zdecydowanie należał do czarujących. Dawno nie spotkał kulturalnego klienta, a to oznaczało, że nie mógł zaszufladkować go do zwyczajnych.
- Tak. W czym mogę służyć? - Zapytał dość rzeczowo, uruchamiając ekspres.
- Mam dla Pana znakomite zlecenie. Oferuję dwieście tysięcy złotych koron, za sprowadzenie do mnie nijakiego Anthony'ego Erodin. Oczywiście całego i żywego — sprostował nieznajomy.
- Dobrze. Proszę o podesłanie jakichkolwiek zdjęć jego osoby oraz dopisanie wszelkich informacji o nim — odparł, uśmiechając się lekko, gdy filiżanka została napełniona czarną cieczą.
- Nie ma sprawy, mam nadzieję, że wyrobi się Pan z zadaniem w ciągu dwóch tygodni. Zgaduje, że miejscem transakcji będzie czarny rynek? - Usłyszał, kiedy to brał łyk ciepłej kawusi. Jej przyjemny smak pobudzał komórki pół demona do działania.
- Niestety nie — wymamrotał, odsuwając naczynie od ust. - Podam Panu współrzędne w wiadomości, kiedy go złapie. Do usłyszenia — rzucił, kończąc rozmowę z klientem. Dokończył sączyć swój święty napój, odstawiając filiżankę do zmywarki i ruszył do łazienki, chcąc doprowadzić się do ładu, jak i pozbyć porannego problemu zwanym wzwodem. Po piętnastu minutach wyszedł z mokrymi włosami, z których kropelki wody ociekały na jego klatkę piersiową. Nie miał zamiaru ich suszyć, wolał, aby naturalnie wyschły i zachowały swoją miękkość. Ubrał się jak zwykle elegancko i chwycił swoją torbę z płaszczem i maską. Nowy zleceniodawca podesłał plik, w którym znajdowało się zdjęcie chłopaka, jak i jego dane personale. Podobno ostatnio był widziany w mieście Ortum. Nie jedząc śniadania, wyszedł z mieszkania, uprzednio je zamykając. Zastanawiał się, po co komuś czysto-krwisty demon, ale stwierdził, że nie będzie w to wnikać. Im mniej wiedział, tym bezproblemowo podchodził do pracy. Co prawda interesował się motywami, ale potrafił żyć bez tej wiedzy. W końcu nie byłoby to zbyt profesjonale podejście. Michael nauczył go, że nie może podchodzić emocjonalnie do swego zawodu, jak i zwyczajnie nie ingerować w problem klientów. Tym sposobem pozostał bezstronny.
Zszedł żwawym krokiem po schodach na dół. Wychodząc z klatki schodowej, podszedł do swojego czarnego motocykla, który zostawiał na parkingu przed blokowiskiem. Dzielnica ta była najbogatszą w całym państwie, jak i najlepiej strzeżoną, nie musiał się martwić, że ktoś ukradnie jego ukochany motor. Wsiadłszy na nagrzany pojazd — niestety, nawet przez eleganckie dżinsowe spodnie miało się wrażenie, że siada się tyłkiem na rozgrzanej patelni —, ruszył w kierunku miasta wspomnianego przez nieznanego mężczyznę. Mokre włosy przyjemnie chłodziły jego kark, a kask utrzymywał je wilgotne, nie pozwalając im tak szybko wyschnąć. Skórzane zaś rękawiczki umożliwiały trzymanie kierownicy, na której pewnie można było smażyć jajka. Kiedy zaczął się rozpędzać, krawat unosił się, trzepocąc na wietrze — no tak, zapomniał wsunąć go do czarnej kamizelki, która zdobiła jego białą koszulę. Postarał się zignorować ten fakt i skupić na drodze. Na szczęście miasta te daleko siebie nie leżały, przeciwnie — sąsiadowały. Po kilkunastu minutach wjechał do miasta, a świadczyły o tym olbrzymie wieżowce, które mijał w kilka sekund. Zwolnił nieco, chcąc się dobrze rozejrzeć po okolicy.
Spokojnie przemierzał ulice, zerkając krótko to na lewo, a to na prawą stronę, wypatrując celu, aż trafił przypadkiem na strzeżony parking. Postanowił pozostawić tam swojego dwukołowca i pieszo zwiedzać metropolię. Znalezienie Tony'ego graniczyło praktycznie z cudem, ale także miał cały dzień na odnalezienie go — szkoda mu było paliwa prawdę mówiąc. Wjechawszy na ogrodzony teren, zaparkował swoje maleństwo w jego mniemaniu bezpiecznym miejscu — w dość sporej odległości od wjazdu. Nie miał zaufania do gościa siedzącego w budce, który operował rogatką. Nie dość, że trzeba było zapłacić 15 złotych i 5 srebrnych koron za całą dobę, to jeszcze istniało ryzyko, że jakaś zorganizowana grupa wkradnie się i rozkręci biedny motocykl. Westchnął ciężko, zdejmując kask. Przejechał dłonią po praktycznie suchych włosach i schował nakrycie głowy do bagażnika pod siedzeniem, uprzednio zsiadając. Nim jednak opuścił parking, wygrzebał z torby dwie 30-mililitrowe fiolki. Pierwsza wypełniona była blado-błękitną cieczą, która tuszowała jego zapach, dzięki czemu nikt nie był w stanie wyczuć jego rasy. Efekt utrzymywał się przez zaledwie 12 godzin! Jedna taka kosztowała 5 tysięcy złotych koron! Drugą zaś wypełniała ludzka krew, którą stosował, jako swego rodzaju śniadanie — na czarnym rynku można było ją nabyć za zaledwie 170 złotych koron. Wypił obie i puste naczynka schował do kieszeni spodni. Oblizał usta zadowolony i ruszył na pieszą podróż po mieście. Zerknął na zegarek, sprawdzając godzinę — miał czas do 1 w nocy, wtedy fiolka traciła swoją moc i zwyczajnie było od niego czuć woń pół demona. Nie tracąc ani chwili dłużej, sprawdzał wszelkie możliwe miejsca, gdzie chłopak mógłby przebywać. Godzina mijała za godziną, a Noah wewnętrznie się irytował — nigdzie go nie widział. Między innymi polowanie na dzieci, czy zabijanie było przez niego milej widziane — uprowadzenie dorosłych bywało dość problematyczne, dlatego też zwykle żądał większej kwoty. Ach, no i nie lubił likwidować świadków, jeśli kwota była bardzo wysoka, byłby w stanie coś wykombinować, jednakże poniżej pięciuset tysięcy złotych koron tego nie czynił. W Ortum aż roiło się od naocznych obserwatorów. Nie było też zbytnio miejsca do schowania dodatkowych zwłok, co by tylko wzbudziło większe zainteresowanie policji, jak i zwykłego przechodnia, gdyby ujrzał wystającą kończynę z krzaka. Rozumiał, że z tego powodu mogłyby wykiełkować olbrzymie problemy. Podniósł swój wzrok na niebo, powoli zaczynało się ściemniać. Mijał jeden z olbrzymich wieżowców pozbawiony jakiejkolwiek nadziei, gdy nagle poszukiwana czupryna pojawiła się na horyzoncie. Szli w dość sporej odległości, więc Noah był poza jego zasięgiem wzroku. Przechodził spokojnie między ludźmi, kiedy ten zniknął w jakimś budynku, nie zatrzymał się jednak. Obok znajdował się niewielki park, tam wspiął się niezauważenie na jedno z wysokich, gęstych drzew i założył lisią maskę, jak i płaszcz. Wyczekiwał kolejne kilka godzin, aż mężczyzna opuścił ową budowlę. Światło latarni oświetlało spowite ciemnością ulice. Pojedyncze palące się światła w mieszkaniach tylko utwierdzały, że nie wszyscy grzecznie poszli do łóżek — brunet musiał uważać na nocnych gapiów, którzy lubowali w wychylaniu się przez okno i podziwianiu uroku tejże późnej pory. Westchnął cicho, bezszelestnie schodząc z drzewa. Wytężył nieco słuch, wsłuchując się w rytm bicia serca blondyna, który wesoło maszerował chodnikiem. Wolnym krokiem ruszył za nim, trzymając spory dystans. Nie musiał być centralnie w zasięgu jego wzroku, wystarczyło, że skupił się na pulsie chłopaka i za nim podążał. Niestety ulice, które demon wybierał, były długie i łatwo było o naocznego świadka — cóż, to nie był jedyny przepływ krwi, który wyczuwał. Słyszał też innych w okolicy. Nie mógł go tak beztrosko uprowadzić. Obserwował uważnie sylwetkę swojej ofiary, gdy tej puls nagle zaczął przyspieszać. Zmrużył lekko oczy pod maską, stwierdzając, że musiał się zorientować, iż ktoś od jakiegoś czasu depcze mu po piętach. Zbliżali się do ulicy, przy której znajdowały się praktycznie same sklepy — to było idealne miejsce do pojmania. Mężczyzna jak na złość zaczął przyśpieszać swoje kroki przestraszony, a po paru sekundach zerwał się do biegu i zniknął, skręciwszy w poboczną alejkę. Błękitnooki przeklął pod nosem niezadowolony, słysząc dwa dudniące serca walące niczym młoty pneumatyczne. Błyskawicznie zdjął maskę, zawinął ją sprawnie w płaszcz tak, aby nie było jej widać i spokojnie, zachowując neutralny wyraz twarzy, ruszył dalej. Wyszedłszy ze zza zakrętu, pierwsze, co ujrzał to o głowę niższego szatyna, który był tak zestresowany, że gdyby Noah obszedłby się z nim nieco agresywniej, pewnie dosłownie padłby na zawał. Zerknął szybko na szyld sklepu, który wskazywał na kwiaciarnie, musiał wymyślić coś na poczekaniu. Wyczuwał obecność Erodin'a wewnątrz budynku, doszedł do wniosku, że musieli się przyjaźnić, bądź zwyczajnie jego ofiara miała wyjątkowo szczęśliwą noc. Krwawy nie tracąc ani sekundy dłużej, odegrał scenkę, która pierwsza wpadła mu do głowy. Mianowicie zaskoczonego klienta, który śpieszył się, aby zakupić kwiaty na urodziny swojej kochanej szefowej. O zgrozo! Nikt by nie chciał stracić pracy, przez jakiś głupi brak prezentu. Pół demon aktorstwo miał już wyrobione na mistrzowskim poziomie, to nie był pierwszy raz, kiedy znajdował się w takiej „krytycznej” sytuacji. Na szczęście sprzedawca zdawał się łyknąć haczyk, zdecydowanie był spokojniejszy po krótkiej rozmowie. Wszedłszy do środka sklepu, rozejrzał się dyskretnie w poszukiwaniu Tony'ego, kiedy wybierał główne kwiaty do bukietu. Sięgnął po pąsową orchideę, która przykuła jego uwagę, jak i herbaciane róże, mówiąc, że są uwielbiane przez kierowniczkę. Właściciel zaś dobrał do nich mniejsze rośliny z fikuśnymi białymi końcówkami, jak i dodał pojedyncze wiązki lawendy, układając je nieregularnie. Na koniec dorzucił gałązki średnich liści, które uwypukliły bukiet, a całość zaczął wiązać kilkucentymetrową wstążką, konstruując piękną kokardę
- Hm, pewnie to ważna okazja — stwierdził swobodnie kwiaciarz, chcąc przerwać niezręczną ciszę. Noah szybko zastanowił się, co mógł mieć przez to na myśli. Kompletnie nie znał się na znaczeniu kwiatów, więc mogło to oznaczać dosłownie wszystko. Wpadło mu do głowy dość neutralne rozwiązanie, nie chcąc stawiać się w dziwnej sytuacji, o której zapewne myślał szatyn
- Cóż, w prawdzie jest to jedyna okazja, aby wypaść dobrze w oczach szefowej i dostać awans. Niestety, musi kogoś doprawdy polubić, żeby przyznać ciut wyższe stanowisko — mruknął, udając zmęczonego takową sytuacją. W odpowiedzi właściciel sklepu tylko przytaknął, rumieniąc się lekko z zażenowania. Po chwili podał brunetowi ukończony bukiet
- Ma Pan doprawdy niesamowity talent — Pochwalił niższego mężczyznę, będąc zdumionym widokiem zachowanej kwiecistej harmonii. - Ile się należy? — Spytał ze szczerym uśmiechem, wyjmując skórzany portfel z kieszeni płaszcza.
- Dziękuję — skinął lekko głową, podliczając wszystko na kasie. - To będzie 100 złotych koron — odparł.
Wyjął z portfela odpowiednią kwotę, dołożył jednak dwadzieścia złotych, w końcu musiał docenić, jako klient, że jednak został obsłużony o jedenastej w nocy, — kiedy wszystko powinno być już dawno zamknięte.
- Reszta dla Pana — mrugnął do niego. - Życzę dobrej nocy — pożegnał się z uśmiechem, udając się w kierunku wyjścia. Słyszał, że jego ofiara cały czas przesiadywała w pomieszczeniu obok, prawdopodobnie na zapleczu, aczkolwiek musiał sobie odpuścić. Opuściwszy lokal, ruszył w kierunku strzeżonego parkingu. Po drodze pozwolił sobie powąchać pięknie prezentujące się kwiatki, niestety niedane było mu nacieszyć się ich wonią, gdyż kilka sekund później czuł jak ostry zapach lawendy drażni jego czuły węch. Wstrzymał powietrze w płucach broniąc się przed tym na darmo, kichnął parę razy w zgięte ramię jak mały kotek. Zmrużył oczy poirytowany, zdając sprawę, że po praz pierwszy w życiu odkrył, na co ma alergię. Popatrzył tęsknym wzrokiem na bukiecik, nie miał jednak serca, aby go wyrzucić jak nic nieznaczącego, zdecydował się trochę pocierpieć - między innymi dla tej kompozycji. Zawlókł, więc wiecheć ze sobą do mieszkania, zastanawiając się nad kolejnymi krokami w uprowadzeniu blondyna. Wsadził wiązankę do flakonu, stawiając go na stole w salonie z małym uśmiechem satysfakcji. W końcu to była jedyna przyjemna rzecz tego dnia, próba uprowadzenia demona zakończyła się porażką. Zrezygnowany udał się spać, dawno nie miał tak wymagającego zlecenia — musiał być przygotowanym na każdą ewentualność, dlatego też zastanawiał się nad drugim podejściem.
Przez dobre cztery dni z rzędu zbierał kolejne informacje na temat poszukiwanego chłopaka, chcąc załatwić to za jednym razem. Ośmielił się zadzwonić do swojej wtyczki, która za drobną opłatą udzielała informacji — dzięki niej dowiedział się, iż Tony należał do Ruchu Oporu, a oni starannie go ukryli. Ponadto znalazł świadków, którzy przyznali, że mężczyzna często odwiedzał kwiaciarnie, w której się wcześniej ukrył, co tylko przychylało się na korzyść bruneta. Kręcił się w kółko w mieszkaniu, chodząc od jednej ściany do drugiej, intensywnie myśląc nad planem. Nagle w jego głowie rozkwitł wyśmienity pomysł. Spodziewał się, że kwiaciarz kryłby współpracownika rebeliantów, ale mógł donieść mu list. Usiadł wygodnie na kanapie z kartką i długopisem w ręku, zastanawiając się nad pierwszymi słowami. Wiedział, że RO odbiłoby chłopaka z rąk klienta, a nawet i on sam byłby w stanie uciec. Czyli zwyczajnie oboje by zyskali: Noah, jak i Tony, gdyż pół demon zaoferował aż dwadzieścia procent za udział. Spojrzał krytycznie na kartkę, sprawdzając, czy wszystko ujął, nie widząc jednak szczególnych błędów, zgiął ją w pół i schował do koperty. Pomasował nasadę nosa, czując narastający głód. No tak, żył praktycznie na fiolkach z ludzką krwią, która nie była tak sycąca, jak dusza, czy też zwykłe ludzkie jedzenie — akurat nie miał czasu pichcić w kuchni. Postanowił tego dnia podjechać pod kwiaciarnie i zaprosić właściciela na kawę. Przynajmniej połączyłby przyjemne (jedzenie) z pożytecznym (dyskretnym przepytywaniem). Błyskawicznie zebrał się do wyjścia, ubierając tym razem błękitną koszulę i czarne spodnie. Przed wyjściem z mieszkania wypił dwie fiolki ze szkarłatną cieczą i jedną blokującą zapach — w razie, gdyby jego tożsamość została ujawniona. Schował list do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki, jak i portfel. Upewniwszy się, że zabrał wszystko, wyruszył w drogę. Miał małą nadzieję, że chłopak zgodzi się na krótki wypad do kawiarni w trakcie przerwy. Im szybciej odbyłby z nim rozmowę, tym szybciej miałby to z głowy, ponadto musiał podjechać z pieniędzmi do swojego ojczyma jakoś w międzyczasie.
Po kilkunastu minutach jazdy zaparkował motocykl na chodniku obok sklepu, będąc pozytywnie nastawionym. Zdjąwszy ochronę głowy, ruszył swobodnym krokiem do lokalu, rozglądając się po nim. Zdecydowanie za dnia wnętrze było dużo przytulniejsze, a ilość zieleni, jaki i kwiatów cieszyła oko, rozchmurzając najbardziej przytłoczonych osobników.
- Dzień dobry — Usłyszał poznany zeszłej nocy głos sprzedawcy. - W czymś pomóc? - Spytał niższy, spoglądając na Noah.
- Dzień dobry — odpowiedział wesoło. - Dzisiaj nie, nie przyszedłem po kwiaty. Właściwie chciałem Cię zaprosić na kawę i ciasto, w ramach podziękowania za okazaną pomoc — mruknął, poprawiając lekko rozczochrane włosy od kasku.
- Za coś takiego przecież nie trzeba od razu się fatygować na kawę — stwierdził, przekrzywiając głowę na bok.
- Ależ nic bardziej mylnego — zaczął twardo, chcąc brzmieć wiarygodniej. - Dzięki Twojej dobroci i pięknie skomponowanemu bukietowi otrzymałem awans — przyznał. - Byłbym uradowany, gdybyś się zgodził — powiedział dość niskim tonem, posyłając ciemnowłosemu swój zniewalający, anielski uśmiech. Chłopak jednakże spuścił wzrok, wyglądając niczym speszone dziecię, unikając kontaktu wzrokowego z mężczyzną.
- Wole nie chodzić w takie miejsca z obcymi — rzekł dość neutralnym tonem.
Brunet pokręcił tylko głową.
- Jestem tylko Twoim wdzięcznym klientem, który chciałby nieco Cię poznać przy kawie — Odpowiedział szczerze, przyglądając się uważnie twarzy rozmówcy. Cedrik westchnął tylko cicho, zdając sobie sprawę, że pół demon tak szybko nie odpuści.
- Kiedy? – Spytał.
- Jeśli nie masz nic przeciwko to dzisiaj, podczas przerwy — zaproponował.
- Nie mam przerw, kończę o 18 – sprostował kwiaciarz.
- Zatem o tej godzinie tu podjadę i na Ciebie poczekam przed budynkiem. To do zobaczenia - Krwawy mrugnął krótko do chłopaka, odwracając się na pięcie i ruszył z powrotem do wyjścia.

Twoja krew szumi za głośno - Rozdział 1

        Nieszczególnie lubiłem lato. Jest szansa, że moja opinia była podyktowana brakiem klimatyzacji w domu. Dopiero zaczynałem odkładać na nią pieniądze. Powrót z przyjemnie chłodnej kwiaciarni do rozgrzanego domu, nie był wcale przyjemną wizją. Coraz częściej ostatnimi dniami zdarzało mi się nocować w pracy na niezbyt wygodniej kozetce, a co za tym szło, męczyły mnie bóle pleców. Najgorsze jednak było to, że pomimo upału prędzej czy później i tak byłem zmuszony wracać. Pomimo niedogodności martwiłem się o swoje rośliny, przez co przynajmniej dwa razy w tygodniu i na całe weekendy próbowałem zaznać nieco odpoczynku w dwudziestu siedmiu stopniach. Pomyśleć, że jeszcze jakieś czas temu wahałem się, na co będę zbierać. Teraz wydawało się to wręcz absurdalne, ale przyzwyczaiłem się już powoli do tego, że moja pamięć ograniczała się do maksymalnie miesiąca wstecz.
        Kiedy wracałem z pociągu przez wieś, nocne powietrze wydawało mi się zadziwiająco orzeźwiające. Jednak naturalnego chłodu nic nie jest w stanie zastąpić. Patrzyłem w gwiazdy, mimo że zadziwiająco często zdarzało mi się potykać o nierówną drogę. Czytałem całkiem ciekawą książkę o astronomii, aczkolwiek kompletnie nie byłem w stanie pojąć jakim cudem, ktoś był w stanie dostrzec gwiazdozbiory w tych drobnych puntach rozlokowanych losowo na sklepieniu. Jedyne, co ja widziałem to jakaś kanapka i trochę upośledzony tulipan. Chyba faktycznie nie miałem wyobraźni, a nawet na pewno powinienem coś zjeść.
        Jak zwykle potknąłem się o wystającą płytkę na drodze do swojego domu. Naprawdę mało brakowało, żebym potłukł sobie całe dłonie. Na szczęście wywijając komicznie rękami, jakimś cudem udało mi się złapać równowagę dosłownie w ostatniej chwili. Cieszyłem się, że zbliża się godzina dwudziesta trzecia. Uff. Nikt nie widział mojego idiotycznego tańca, walczącego o przeżycie kaleki!
        Początkowo nie uśmiechało mi się ani trochę zostawanie w pracy tak długo, ale teraz zaczynałem widzieć w tym plusy. Pieniądze zrekompensowały powrót nocną linią, a kamuflaż zarzucony na mnie przez boginię Nyks, głód i zmęczenie. Coś za coś.
        Furtka, chociaż wyglądała na zamkniętą, w rzeczywistości taka nie była. Postarałem się, by mało kto o tym wiedział. Kiedy przez nią przeszedłem, ledwo poradziłem sobie z kolejną przeszkodą na swojej drodze. Przeskoczyłem nad paczką, zanim zdążyłem w nią wdepnąć.
        - Cholera… - mruknąłem, zerkając przez ramię.
        Dopiero nieco uspokoiwszy galopujące serce, odwróciłem się. Zamknąłem za sobą furtkę i zabrawszy pakunek, ruszyłem w stronę domu. Nie spodziewałem się żadnej przesyłki, dlatego nietrudno wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy rozpakowywałem ją w kuchni. W środku zauważyłem ciastem, a na niej liścik.
„Dzień dobry panie Corvade, jeszcze raz dziękuję za pomoc przy ogrodzie. Mam nadzieję, że wkrótce wstąpi pan na herbatę, bo blacha jest do zwrotu!”
        Były to w zasadzie dwa zdania, ale wystarczyły, bym domyślił się, że napisała go pani Grievra, mieszająca kilka domów dalej. Była po czterdziestce, więc jakoś tak wyszło, że zostaliśmy ze sobą na pan, pani. W zasadzie nie wiedziałem, czy bardziej niezręczne było to, czy mówienie sobie po imieniu.
        Odłożyłem notkę, a czekoladowe ciasto nakryłem ścierką. Po cichu liczyłem na banany w środku. Ostatecznie zamiast słodyczy wyjąłem sobie wcześniej przygotowane jedzenie. Nie dość, że jadłem po nocy, to jeszcze brakowało, żebym brał się za coś tak niezdrowego. Co to, to nie.
        Makaron wsunąłem w mgnieniu oka, a następnie z niewyobrażalną niechęcią ruszyłem podlać ogród. Nie była ona naturalnie spowodowana samą czynnością. Bardzo lubiłem to robić, po prostu niekoniecznie o tej godzinie. Jeśli miałbym wybierać bez konsekwencji, czy wolę w nocy spać, czy dbać o ogród, bez wątpienia wybrałbym to pierwsze.
        Zanim się położyłem była już północ. Sześć godzin snu musiały mi wystarczyć i zazwyczaj tak właśnie było. W nocy nie spałem jednak dobrze. Objęcia morfeusza nie przyniosły mi najmniejszego odpoczynku. Gorąco dało się we znaki. Nie śniłem o niczym konkretnym. Nie da się zapaść w fazę rem przy nieprzerwanym wybudzaniu się co godzinę czy dwie. Szczerze powiedziawszy wstanie rano, było wręcz przyjemne. Chłodny prysznic jeszcze nigdy aż tak mnie nie odprężył.
        Ubrawszy się i przygotowawszy posiłek (zarówno lunch, jak i kolację), mogłem ruszyć do pracy. Ostatnie kilkaset metrów do stacji prowadziło przez las. Miałem to tego miejsca mieszane uczucia. Z jednej strony uwielbiałem drzewa, naśladujące reflektory sceniczne, popisowe arie ptaków oraz cichy szmer wiatru, który im akompaniował. Z drugiej nienawidziłem mrocznych cieni przekradających się, niczym skrytobójcy nocą, pohukiwań sów przeplatanych z piskiem nietoperzy oraz nagle łamiących się gałęzi, co niemiłosiernie kojarzyło mi się z dźwiękiem odbezpieczanego pistoletu. Moja wyobraźnia akurat na tym odcinku drogi potrafiła snuć wiele historii, nie wszystkie mi się podobały. Zwłaszcza kiedy wracałem późno, a mózg podsuwał mi obrazy morderców, mogących za mną podążać. Tak czy inaczej, gdy słońce pokazywało się niebie, mogłem rozkoszować się dobrą stroną lasu. Wdychałem zapach igieł. Zawsze uważałem go za bardzo przyjemny.
        W końcu dotarłem na małą stację. Chociaż przypominała mi zawsze bardziej przystanek autobusowy na podwyższeniu, koło którego biegły tory. Buda przy mocnym deszczu była na nic, dlatego nieraz ociekałem w pociągu wodą, a potem musiałem rozwieszać mokre ubranie na zapleczu. Poza mną na peronie stały jeszcze dwie osoby, które tak jak ja dojeżdżały z rana do pracy. Reszta zajmowała się pracą w gospodarstwach lub miała samochody, które pozwalały oszczędzać sporo czasu.
Jak się okazało, był to jeden z lepszych dni, kiedy to pociąg się nie spóźnił. Co więcej - miejsce, które bardzo lubiłem, było wolne. W „moim” przedziale siedział tylko jeden pasażer wciśnięty w ścianę pod oknem. Czytał gazetę, a kiedy wszedłem, nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem. Zająłem ciemnoniebieskie siedzenie naprzeciw, kładąc plecak koloru khaki obok. Nie spodziewałem się tu nikogo więcej, a nawet jeśli, były jeszcze inne miejsca. Po zakończeniu swojej krótkiej rutyny zamierzałem zwyczajowo wlepić wzrok w okno. Mimo wszystko ten widok jeszcze mi się nie znudził.         Uniemożliwił mi to przeszywający wzrok mężczyzny. Jak wcześniej miał mnie w poważaniu, tak teraz wydał się mną wielce zainteresowany. Odpowiedziałem na jego nachalne taksowanie, równie nieustępliwie. Unieśliśmy brew praktycznie w tym samym momencie, co musiałoby wyglądać komicznie dla osoby z zewnątrz.
        - Mogę w czymś pomóc? – zapytałem tonem równie opanowanym, co chłodnym.
        Nie uważałem, by takie osoby zasługiwały na moją uwagę. Nie, żebym miał o sobie jakieś super wysokie mniemanie, po prostu nie lubiłem takiego zainteresowania moją osobą przez obce osoby. Zazwyczaj unikałem go swoim raczej banalnym wyglądem. Tym razem było z lekka inaczej.
        - Dziwnie pachniesz – było pierwszym komentarzem, jaki usłyszałem.
        - Co to znaczy dziwnie? – zapytałem, lekko marszcząc nos.
        - Dziwnie – powtórzył w zastanowieniu.
        W zasadzie nie obchodziła mnie opinia facetów w pociągu na temat mojego zapachu. Tym bardziej że, kiedy się mu przyjrzałem, sam miałem wrażenie, że odpuścił sobie kilka dni prysznic. Nie mogłem powiedzieć, żebym czuł z tego powodu jakiś wielki dyskomfort. Ta sytuacja była po prostu nietypowa.
        - To niezbyt taktowne rzucać obcej osobie komentarze o jej zapachu – wytknąłem, w zasadzie nie wiedząc, jak zareagować.
        - Jak demon, ale jednocześnie aniołem. Może czymś pośrodku? – doprecyzował.
        Poczułem jeszcze większe skonsternowanie. Czy on się ze mnie nabijał, czy faktycznie nigdy nie spotkał nikogo mojego pokroju? W zasadzie obie wersje wydawały się tak samo prawdopodobnie. Miałem bardzo dużą ochotę po prostu pożegnać się i wyjść. W zasadzie byłem naprawdę blisko tego, nieznajomy wręcz wszedł mi w słowo, kiedy chciałem rzucić obojętne „To ja będę się zbierał”.
        - Ale super – lekko się ożywił, wyglądał teraz na kogoś w moim wieku, kiedy już nie rzucał mi krzywych spojrzeń, a jego twarz się rozpromieniła – Pierwszy raz widzę kogoś takiego.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, znalazł się przy mnie, ściskając moją dłoń.
        - Antony Erodin – przedstawił się – przyjechałem z Infernum. Będę współpracować z Ruchem Oporu - mówił to tak beztrosko, jakby po prostu komentował pogodę.
        - Cedrik Corvade – odparłem z nieco mniejszym entuzjazmem – Chyba afiszowanie się tą współpracą to nie za dobry pomysł.
Antony machnął tylko ręką na moje słowa. Jego broda aż prosiła się o maszynkę, a ubranie o zmianę. Pod tym osobliwym przebraniem chował się jednak niebrzydki blondyn.
        - Jeśli miałbyś złe zamiary, to bym je wyczuł – wyjaśnił.
        - Wyczuł?
        Pokiwał głową z entuzjazmem.
        - Mam bardzo dobry węch i świetnie tropię. To dlatego zostałem tutaj przysłany rozkazem samej pani Tobirlo!
        - Kogo?
        - Przywódczyni Ruchu Oporu, czy to nie oczywiste? – popatrzył na mnie zdziwiony i usiadł znów na swoim miejscu.
        - W sumie szło się domyślić.
        Dalsza rozmowa potoczyła się wyjątkowo płynnie. W zasadzie sam się nie spodziewałem, że znajdziemy aż tyle wspólnych tematów. Dowiedziałem się o Tonym (bo tak kazał się nazywać) bardzo wielu rzeczy, on o mnie nieco mniej. Bardzo entuzjastycznie przyjął, że jestem kwiaciarzem, chociaż wspomniał, że od pyłków często kicha. Miałem wrażenie, że on wszystkie informacje przyjmuje z podobną radością. Opowiedział o powodzie swojego wyglądu, a następnie żalił się, jak to dowództwo o niczym mu nie mówi. Podobno miałby się od razu wygadać. Tę część podsumowałem jedynie sarkastycznym „Naprawdę?”. Nawet nie zauważyłem, kiedy dojechaliśmy do Ortum. Wysiadając z pociągu, z przykrością pomyślałem, że będziemy musieli się rozstać. Prawdopodobnie już na zawsze, bo szczerze wątpiłem, by Tony miał wolne. W końcu przyjechał tutaj w konkretnym celu. Z drugiej        strony byłem gotowy dzisiejsze wydarzenia przerzucić w mózgu do karty „dalsze wspomnienia”.                    Zeszliśmy po schodach, w których blondyn się zatrzymał.
        - Hm… - zaczął, ale jakoś nie kontynuował myśli.
        - Hm?
        - Powinien ktoś tu po mnie przyjść, ale… - w tym momencie urwał i wykręcając na pięcie stu osiemdziesiątkę, zwrócił się do mnie przodem – No nic, może odprowadzę cię do pracy, a potem sam poszukam drogi?
        Z zaskoczeniem skinąłem głową na zgodę. Muszę przyznać, że byłem całkiem ciekawy, o co chodzi. Szybko się jednak okazało, że wcale nie musiałem wypytywać Erodina o powód jego dziwnego zachowania. Minęliśmy tylko kilka ulic, gdy sam z siebie ponownie się odezwał.
        - Mój kontakt jest spalony – powiedział cicho, jakby bardziej do siebie, po czym wzruszył ramionami, a na jego usta powrócił nieco smutny uśmiech – Na to wskazywałyby chaotyczne machnięcia, które kierował, jakby w moją stronę, gdy podejrzane typy go gdzieś ciągnęły.
        - Nie powinieneś mu pomóc? – zapytałem, całkowicie zbity z tropu.
        - O, nie, na szkoleniu mówili, że w takiej sytuacji powinienem się wycofać i zgłosić to przełożonemu – wyjaśnił.
        - A skąd masz pewność, że to był twój informator? Może po prostu chciał, żebyś mu pomógł, dlatego tak machał? – trochę irytowało mnie już, że mało co z tego rozumiem.
        - Dostałem opis jego ubioru i wszystko się zgadzało - wyjaśnił.
        - Mam nadzieję, że się nie mylisz – podsumowałem, po czym Tony rozproszył się słodyczami na wystawie i zaczął rozwodzić się nad swoimi ulubionymi potrawami.
        Minęliśmy kilka ulic, oddalając się od centrum. Trafiliśmy do spokojniejszej dzielnicy, a dokładniej ulicy handlowej. Załatwiało się tu o wiele mniej szemranych interesów. Wszędzie roiło się nie tylko od sklepów, ale i kawiarni, restauracji oraz, kulturalniejszych niż koło dworca, barów.
        - Naprawdę nie masz do nich numeru? – zdziwiłem się szczerze.
        Blondyn otworzył usta, a potem szybko je zamknął. Musiał chwilę zastanowić się nad odpowiedzią.
        - Nie, ale bez tego też sobie poradzę – odparł beztrosko z lekkim uśmiechem.
        Jak się okazało po godzinie, to nie było takie proste. Tony nie miał zielonego pojęcia, gdzie może szukać Ruchu Oporu w Ortum.
        Gdy tylko nie było klientów, a faktycznie po godzinie od otwarcia za dużo się ich nie schodziło, blondyn nerwowo przechodził się po kwiaciarni i non stop kichał. Oparłem brodę na dłoni, żeby w wygodzie przyglądać się, jak nucąc muzykę, dochodzącą z radia, wącha róże. Miał w ręce całą paczkę chusteczek.
        - Może po prostu poczekasz, aż oni cię znajdą? – zaproponowałem.
        Blondyn podniósł na mnie lekko błyszczące od łez brązowe oczy i pokręcił głową.
        - Nie wiem, czy tak po prostu wpadną na to, gdzie jestem – odparł.
        - Pewnie założyli ci gdzieś jakiś nadajnik, jakbyś się zgubił – mruknąłem od niechcenia.
        - CO?! Skąd niby możesz o czymś takim wiedzieć? – w trzech krokach stał już przede mną.
        Wzruszyłem jedynie ramionami.
        - Jakbym miał dostęp do technologii, nie chciał komuś dawać danych o swoim położeniu, a wiedziałbym, że jest trochę nieogarnięty… No weź, nie było na to tak ciężko wpaść – rzuciłem, prostując się i unosząc dłonie w geście obronnym.
        Tony w zastanowieniu pokiwał głową, odwrócił się na pięcie tyłem do mnie i wrócił do obserwowania kwiatów, co jakiś czas pytał mnie o ich nazwy. Miałem wrażenie, że robi to po prostu z nudów, ponieważ raczej nie z zainteresowania florystyką. Jakieś pół godziny później znów zrobił się ruch, dlatego Erodin zniknął na małym zapleczu. Nie zwróciłem na to uwagi, aż ludzie się nie rozeszli, a jego nadal nie było. Kilka minut zastanawiałem się, co może tam robić, aż w końcu zdecydowałem się iść sprawdzić.
        - Ty... cholerny zdrajco! – wybuchnąłem od razu, postawiwszy stopę na zapleczu – Ja ci tu próbuję pomóc, a ty co!
        - Oommhmm, toomm tfojee?
        - A widzisz tu kogoś innego? – burknąłem.
        Tony chwilę męczył się z przeżuciem i przełknięciem ostatniego kęsa mojego lunchu, a w tym czasie ja starałem się pogodzić ze stratą. Blondyn przebrał się już w ubrania ze swojego plecaka, umył także twarz w umywalce, dzięki czemu wyglądał w miarę normalnie. Małe jednak było to pocieszenie.
        - Yhm, nie przesadzaj, odkupię ci to – odparł, machając ręką lekceważąco.
        - Mówiłeś, że nie dali ci żadnej kasy na podróż – skontrowałem, zaplatając ręce na klatce piersiowej.
        Chłopak sapnął, chyba nie spodziewał się, że faktycznie go słucham. W końcu skinął głową. Wymamrotał prawie niesłyszalne przeprosiny i kontynuował.
        - Więc pójdę ci coś kupić za twoje pieniądze, a jak się dostanę do swojej wypłaty, to ci oddam – stwierdził tonem wspaniałomyślnym.
        W zasadzie nie zostało mi nic więcej niż zgoda. Mogłem niby załatwić to sam, ale… Niech się gość na coś przyda, skoro już wpieprzył mój starannie przygotowany posiłek! Zazwyczaj do pracy brałem coś, co przypominało drugie śniadanie, ale ja jadłem to na obiad. Nie lubiłem jadać poza domem jakichś wymyślnych posiłków, ponieważ i tak nie mogłem się na nich skupić.
        Kiedy zegar wskazał godzinę dwunastą po południu, Tony upomniał się o pieniądze, a później ruszył na poszukiwania odpowiedniego lokalu. Ledwo zdążyłem mu wspomnieć o tym, żeby raczej nie wybierał niczego z mięsem, w sekundę go nie było.
        Musiałem czekać zadziwiająco długo. Chłopak wyszedł przed największym ruchem, dlatego nie miałem pojęcia, co tyle mu zajęło. To nie tak, że byłem bardzo głodny i nie mogłem doczekać się jedzenia. Po prostu zacząłem wyobrażać sobie najczarniejsze scenariusze.
        Dopiero gdy przed drugą zerknąłem za okno, zauważyłem go z jakąś całkiem ładną kobietą. Blondyn miał w rękach pakunek, jak się domyślałem mój obiad. Chyba poprosił rudą, by zaczekała, bo ta skinęła tylko głową i zaczęła szukać czegoś w torebce. Erodin natomiast z uśmiechem wszedł do kwiaciarni.
        - Hej, przyniosłem jedzenie i od razu zwrot – zakomunikował, stawiając siatkę na ladzie.
        - Świetnie, to znajoma z RO? – zapytałem, zerkając znów za okno.
        - Coś ty, jaka znajoma? To moja nowa szefowa, jest naprawdę super, chociaż kopnęła mnie na przywitanie tak mocno, że nadal bolą mnie plecy – poskarżył się.
        - Kochana – skomentowałem sarkastycznie.
        Kobieta zerknęła niecierpliwie na zegarek, a potem na nas przez szybę. Była w połowie papierosa.
        - A żebyś wiedział – odparł Tony, lekko naburmuszonym tonem – Trochę się śpieszy i tak zmarnowała mnóstwo czasu na szukanie mnie. Wiedziałeś, że faktycznie miałem nadajnik, ale nie działał tutaj? Ktoś piętro wyżej ma nadajnik zakłócający sygnał. To chyba jakiś żart!
        Przytknąłem, również tym zaskoczony. Naprawdę musieliśmy mieć pecha, że ze wszystkich miejsc, akurat tutaj nie mogli go namierzyć.
        - Tak czy inaczej wpadnę, jak będę miał chwilę – zapewnił mnie, znów ściskając moją dłoń w zasadzie bez jakiekolwiek zgody.
        - Jasne, uważaj na siebie – odparłem.
        Pożegnaliśmy się, a chwilę później już go nie było. Prawdę mówiąc, wątpiłem w nasze kolejne spotkanie.
        Kilka dni później jednak blondyn spełnił swoją obietnicę. Początkowo, gdy wszedł pod koniec dnia do sklepu, ledwo go poznałem. Wyglądał bardzo schludnie, był ogolony, gdyby się nie odezwał, wziąłbym go za inną osobę.
        Poszliśmy na pizze, a ja dowiedziałem się, że zostaje on na dłuższy czas w mieście. Sprawa, którą mieli rozwiązać, nieco się skomplikowała, a Tony był naprawdę zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Przyznał, że bardzo mu się tu podoba. Okolica wydawała się dużo luźniejsza niż Infernum, w którym się wychował.
        Przez kolejny miesiąc widywaliśmy się dość często. Był moim pierwszym tak bliskim przyjacielem chyba od urodzenia, co w zasadzie mi nie przeszkadzało. Początkowo nie spodziewałem się, że aż tak dobrze się dogadamy, ale chłopak nie był aż tak nierozgarnięty, na jakiego pozował.
        W pewnym momencie nawet przez myśl przeszło mi nawet, że może to być coś więcej, ale szybko wróciłem na ziemię. Po pierwsze w związku byśmy się chyba pozabijali, po drugie Tony uważał się za stuprocentowego hetero, co przyznał nawet półżartem, marudząc na swoją szefową, która nie chciała iść z nim na randkę. Notabene jak prawie każda przedstawicielka płci pięknej w jego oddziale. Podobno nawet sprzątaczka dała mu kosza.
        Z końcem lipca już całkiem przyzwyczaiłem się do obecności dodatkowego człowieka w moim życiu. Chociaż, co dość oczywiste Tony człowiekiem nie był. Szybko przyznał się do tego, że jest demonem, a nawet zdążył pochwalić się swoimi rogami. Wyglądałem najwidoczniej na bardzo niechętnego, kiedy poruszył ten temat, bo momentalnie go zmienił.
        W końcu nastał początek sierpnia, a wraz z nim jeden z najgorętszych tygodni tego roku. Przez ostatnie dni dosłownie odliczałem złotówki do mojego upragnionego klimatyzatora. Niestety większość nocy spędzałem w domu, ponieważ rośliny wymagały cowieczornego polewania. Tylko raz udało mi się na to namówić przyjaciela, bo później zawsze znajdował jakąś wymówkę, by się z tego wykręcić. Nie mogłem mieć mu tego za złe. Sam najchętniej dałbym z tym sobie spokój.
        O dwudziestej drugiej oddałem zamówienie specjalne. Nie miałem pojęcia, po co komu o tej godzinie kwiaty. Może na spotkanie służbowe? Zanim skończyłem sprzątać, podliczać utarg, spuszczać żaluzje i wyłączać wszystko była już dwudziesta trzecia.
        Wyszedłem na dwór, żeby zamknąć kwiaciarnie i wrócić do domu. Kiedy już trzymałem rękę z kluczem przy zamku, ktoś złapał nerwowo za klamkę, a potem zobaczyłem w szparze między drzwiami a framugą twarz Tony’ego.
        - Chyba jakiś facet mnie śledzi. Daj mi tu przeczekać. Jak nic on chce mnie zabić – rzucił spanikowanym szeptem, po czym zniknął w środku.
        Skołowany nie miałem pojęcia, co zrobić. Zerknąłem w prawo, w stronę, z której przyszedł mój przyjaciel i z przerażeniem odkryłem, że faktycznie słyszę kroki. W przeciwieństwie do blondyna ja nie przeszedłem żadnych szkoleń! Co, jeśli gość nas pomyli i zaatakuje mnie? A jak domyśli się, że Erodin jest w środku, a ja go ukrywam? Obu nas wykończy! Dość. Weź się w garść. Zachowuj się naturalnie. Wszystko będzie… W tym momencie zza rogu wyszedł mężczyzna, a ja ledwo powstrzymałem się od krzyku. Niby spodziewałem się jakiegoś przechodnia, ale pogrążony w uspokajaniu galopujących myśli, nadal nieźle się przestraszyłem.
        Niedoszły morderca jednak, zamiast od razu mnie zabić, zatrzymał się przede mną. Co więcej, z uniesioną brwią i lekkim, całkiem sympatycznym uśmiechem. Musiał albo świetnie udawać, albo faktycznie nie mieć pojęcia, o co mi chodzi. Wcale nie wyglądał przerażająco, chociaż patrzył na mnie nieco z góry. W ręce trzymał płaszcz. Musiał robić jakieś interesy, bo w taką pogodę miał na sobie eleganckie ubranie.
        - Dzień dobry… - zaczął, jakby trochę niepewnie, może bojąc się, że zaraz zejdę na zawał. Ja jedynie skinąłem głową, mrucząc coś mało składnego pod nosem – Szukam otwartej o tej godzinie kwiaciarni. Słyszałem, że znajdę taką w tej okolicy.
        Całkowicie nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Mężczyzna zerknął na szyld, później na mnie. Jego twarz przybrała zatroskany wyraz.
        - Czyżbym się spóźnił? – mimo wszystko w jego głosie było słychać nadzieję.
        Pytanie nieco mnie otrzeźwiło, ale nadal miałem problemy z koncentracją.
        - Ta… znaczy nie. Znaczy… - urwałem na chwilę, by policzyć od dziesięciu w dół, w reszcie zdecydowałem już w miarę składnie – Mogę pana wpuścić.
        Brunet uśmiechnął się do mnie z ulgą. Jego zwyczajne zachowanie mimowolnie nieco mnie uspokoiło. Tony miał czasem tendencje do przesadzania, może i teraz tak było? Trochę nerwowo, ale także się uśmiechnąłem.
        - Potrzebuję kwiatów, bo szefowa ma dzisiaj urodziny i… - zaczął się tłumaczyć, jednak urwał dość gwałtownie w momencie, w którym sam powinienem sobie dopowiedzieć, co zrobi ta kobieta, jeśli zapomni się o jej urodzinach.
        - Yhym, jasne. Samo przygotowanie bukietu nie powinno zająć więcej niż kilkanaście minut – przytknąłem po chwili, chcąc zapobiec nieco niezręcznej ciszy.
        Otworzyłem drzwi, zapalając światło zaraz po prawej od wejścia. Chwilę wybieraliśmy odpowiednie rośliny, miałem wtedy też czas by przyjrzeć się mężczyźnie. Zacząłem się głębiej zastanawiać, czy aby na pewno nie za ciepło mu w tym ubraniu. Wpadłem przez to w jakąś pokrętną drogę skojarzeń. No jakby mu było gorąco, to przecież by się rozebrał, czy coś. Kurcze, wygląda na dobrze zbudowanego. Ciekawe, jak się prezentuje… STOP. Obrażanie klientów w myślach jest BARDZO nieprofesjonalne. Niezależnie od godziny, zaduchu i mojej nieprzytomności.
        Rumieniąc się lekko, wróciłem myślami do bukietu, który właśnie składałem do kupy. Był naprawdę ładny i nie miałem na myśli jedynie mojego dzieła.

czwartek, 1 lipca 2021

Strayed Souls - Rozdział 5

Westchnąłem cicho. Zdecydowanie nie lubiłem wychodzić w ciągu dnia z domu. To było paskudne. Pierwsze co zrobiłem to sprzątnięcie resztek zwłok leżących w salonie. W postaci demona rozszarpałem je na kawałki i od razu wchłonąłem, żeby nie pozostawić żadnych śladów. Kiedy już się z tym uporałem szybko uzupełniłem brakujące części mojej garderoby, na co już od kilku minut czekał Andy. Wsunąłem na nos okulary przeciwsłoneczne, by zamaskować worki pod oczami, on miał podobne i wyszliśmy z mieszkania.

Godzina pierwsza miała to do siebie, że ulice były puste. Większość ludzi była już w pracy, dlatego nikt nam nie przeszkadzał w spacerze. Andy pruł przed siebie jak strzała wyładowując w ten sposób negatywne emocje, a ja po prostu dreptałem za nim. Nie lubiłem, kiedy się tak nakręcał irytacją, bo na mnie też to działało, a nie lubiłem chodzić cały poirytowany, w ogóle kto lubi?
Tak więc po dwóch godzinach mój pan w końcu się zlitował i zgodził się na powrót do naszego apartamentu, by nieco odpocząć od światła. Już o dwudziestej byliśmy umówieni, a nasze spotkania w większości były z osobami, które zamierzały nas zabić, dlatego przezornie obaj woleliśmy nieco zregenerować naszą moc. Właśnie dlatego przez resztę dnia na zmianę drzemaliśmy i turlaliśmy się po łóżku wygłupiając. Oczywiście mała menda zawsze zaczynała! A tu przypadkiem trąciła mnie łokciem, że aż brakło mi tchu, a tu przypadkiem zasadziła cios w głowę. Widać było, że po prostu mu się nudzi normalne leżenie.
O umówionej godzinie stawiliśmy się na lotnisku. Musieliśmy jednak czekać prawie godzinę zanim ktoś się pojawił. Po pierwsze dookoła nas rozbłysły wielkie reflektory, które najwidoczniej ktoś przygotował. Przysłoniłem oczy ręką, a potem nasunąłem na nos okulary przeciwsłoneczne. Andy zrobił to samo.
- Czyżby kolejni? - zapytałem zerkając na mojego pana.
- Najwidoczniej - odparł zeskakując z jednego z kontenerów, na którym się wylegiwaliśmy.
Po chwili z cienia, zza jednego z reflektorów wyszedł mężczyzna z głupim uśmiechem na twarzy.
- Oh, Andy, jak miło cię widzieć... - zaczął na co ja warknąłem niezadowolony - tak, ciebie też, Noc. Stęskniłem się za wami.
Był dość dobrze zbudowany, jednak bez przesady, miał kasztanowe, falowane włosy i okulary na nosie, jednak nie takie jak my, a raczej korekcyjne. Od razu go poznałem, to było bardzo w jego stylu.
- Oh Lenny... - odparł parodiując jego ton Andy - zapewniam cię, że my wcale. Miałem wręcz nadzieję, że więcej cię nie zobaczę.
No tak. Kilka lat temu, kiedy byliśmy w Montgomery ścigał nas jeden facet zafascynowany naszą więzią, o której nie mieliśmy pojęcia, skąd wiedział. Chciał nas złapać dla jakiś badań, ale na szczęście był totalnym idiotą, więc z łatwością udało nam się uciec. Przy okazji pokiereszowaliśmy mu paru ludzi i kilku zabiliśmy. Nic wielkiego.
- Tym razem przygotowałem się nieco lepiej - zdeklarował, nadal z wesołym uśmiechem.
Pstryknął palcami, a zza jego pleców wyskoczyło paru wojowników, wyglądali nieco jak ninja, ale na pewno nie byli oni zwykłymi ludźmi. Od razu to wyczułem, więc jedynie czekałem na ich atak lub sygnał od Andyego do działania. Tak, stanowczo obaj nie lubiliśmy Lenny'ego tak samo mocno.

Strayed Souls - Rozdział 4

Patrzyłem chwilę na leżącego trupa, w którym jeszcze tkwiła dusza. Poczułem jej przyjemną woń, o dziwo czystą, bez grzechu. Jenak wolałem te, które nie mogły liczyć na zbawienie, te, które wręcz przesiąkały złem, a ich było najwięcej. Klęknąłem koło trupa i pochyliłem się nad nim, by przyłożyć swoje usta do tych martwych. Nie musiałem wprawdzie tego robić, mogłem też i go dotknąć - dusza po prostu zostałaby pochłonięta, jednak wolałem ten "tradycyjny" sposób. Wszystko trwało zaledwie sekundę, bawili mnie ludzie swoją wyobraźnią, aczkolwiek większość. Niektórzy nie mieli za grosz ambicji, byli nudni. Odsunąłem się od ciała i zerknąłem przez ramie na bruneta, który wpatrywał się w punkt na moim ramieniu. No tak, jego musiałem karmic sobą - jakkolwiek to źle brzmi, to w rzeczywistości jest nijakie. Usiadłem na kanapie poklepując miejsce obok siebie.- Podano do stołu - bąknąłem pod nosem zdejmując koszulę.
Ten z szerokim uśmiechem na ustach zbliżył się do mnie posłusznie siadając przy moim boku. Oblizał spierzchnięte wargi pochylając się nad ramieniem. Tyle lat ile dawałem sobie wygryzać kawałek mięsa doprawdy przestawałem czuć jakkolwiek ból. Starszy wyrwał go ostrymi zębami i przeżuwał szczęśliwy. On dba o mnie, a ja o niego. Taka tam wzajemna współpraca. Rana natychmiast się zagoiła więc pozwolił sobie na wielokrotne wgryzienia, do momentu, aż się zapchał. Jedząc zdołał wypić około pół litra krwi, widzicie jaki jestem pożywny? Dwa w jednym! A nie, przepraszam... Trzy w jednym! Niekończące się picie i jedzenie, ha! Jakby wszyscy byli nami, to by nikt nie potrzebował innego żarcia, a sklepy z żywnością by zbankrutowały.
Noctis odsunął się i pomasował się po brzuchu uśmiechając, w ten czas ja ubrałem koszulę. Miał resztki krwi na policzku i ustach, jednak te w siebie wchłonął.
- Jak zwykle pyszny - westchnął uciekając gdzieś myślami.
Nope, nadal był zadowolony.
- Ruszaj dupe, skoro już sobie nie pośpię to się przejdę, a ty szybciej to strawisz - mruknąłem ubierając się do wyjścia.
Wprawdzie za wiele do roboty nie było, ale zawsze coś się znajdzie... Znając mój pech oczywiście, bo niestety jestem tak okropną istotą, że aż sam siebie nie mogę czasami ścierpieć. Przez to jestem między innymi poirytowany. Czasami zdarza się iż Noc irytuje mnie swoją, niewyjaśnioną głupotą, ale... Eh, on tak ma, zdołałem to zauważyć po dwudziestu latach od kiedy się poznaliśmy. Teraz mija ile ? Wkrótce trzysta, a to znaczy, że będzie pewno święto. I tak ja je obchodzę, by było ciekawiej. Wręczam co setkę prezencik temu ciut wyższemu brunetowi, cokolwiek jak dostanie to się cieszy, co niezbyt mi się podoba, ale zdołałem się do tego przyzwyczaić, ta to słowo pasuje idealnie.

Strayed Souls - Rozdział 3

Obudziło mnie stukanie knykci o drewno, czyli upraszczając pukanie do drzwi. Dźwięk prawie rozwalił mi czaszkę zważając na kaca, którego właśnie miałem. Trochę to śmieszne, ale jak na nic nie choruję, tak kaca przeżywam raz mocniej. Przeciągnąłem się, coś strzyknęło mi w plecach i znowu to samo. PUK, PUK, PUK. Myślałem, że zaraz oderwę sobie uszy. Kanapa, na której leżałem nie należała do najprzyjemniejszych, ale zegar powiadomił mnie, że jest nieco po południu. Myślałem, że ktoś robi sobie niesmaczny żart nachodząc mnie o tej godzinie. Czy on nie wie, że ja śpię? O tej godzinie zasnąłbym nawet na gołym betonie, gdyby ktoś mnie nie budził. Pukanie powtórzyło się po raz trzeci, tym razem budząc też Andyego, który zakopał się bardziej pod kocem.- Rozumiem, że ja mam otworzyć - wycharczałem niezadowolony.
Tak, stanowczo musiałem się czegoś napić przed otwarciem tych cholernych drzwi. Spod koca odpowiedział mi cichy pomruk i drobne ciało zsunęło się ze mnie wracając na swoją połowę kanapy. Zawsze spaliśmy w dość śmieszy sposób. Codziennie inaczej. Ktoś kto nas nie znał - czyli każdy - mógł sobie pomyśleć, że jesteśmy parą z długo trwałym stażem i w sumie po części miałby rację. Zsunąłem się z kanapy wstając. No tak, przecież z piciem musiałem zaczekać aż wstanie Andy. Nie miałem wyjścia i nie mogłem odwlekać otwarcia drzwi. Kolejne pukanie rozległo się, kiedy miałem otworzyć drzwi. Otworzyłem je gdy ucichło, idealnym w tym momencie. Złapałem zdezorientowanego człowieka za rękę i wciągnąłem do środka, od razu zamknąłem za nim drzwi.
- Czego? - warknąłem.
W wynajętym przez nas mieszkaniu panowała prawie idealna ciemność. Jedynie seledynowe zasłony przepuszczały lekkie, seledynowe światło. Nie miałem zamiaru psuć tej idealnej atmosfery przez wpadające do środka światła, kiedy drzwi pozostaną otwarte, dlatego wolałem by gość po prostu wszedł do środka. Nie miałem czasu mu tego wyjaśniać, więc załatwiłem to szybkim szarpnięciem. Patrzył na mnie chwilę dość niepewnie, a potem wysunął dłoń z czerwoną kopertą. Lekko zdobioną czarnymi wzorkami.
- I po to musiałem wstawać w środku dnia? - zapytałem zrezygnowany.
Mężczyzna milczał. Otwarłem kopertę. Nie miałem problemu z widzeniem w ciemnościach, co było raczej zrozumiałe przez tryb życia jaki prowadziłem. Rozłożyłem gruby papier, który znajdował się w środku. Pierwsze zdanie napisane pięknym, odręcznym pismem, już wpłynęło na moje nerwy. Nie lubiłem gdy ktoś traktuje mnie przedmiotowo albo drugorzędnie.
"Dla Andreasa Smitha i jego demona,
Smith, mam dla was ofertę nie do odrzucenia. Wy, ja, Port Reagan-National, godzina 22.00. 
Nie lubię spóźnialskich,
Stary przyjaciel."
Tak brzmiała wiadomość. Podrapałem się po karku, przeglądając w głowie listę osób, którym podpadliśmy w Waszyngtonie, raczej nie była długa, a większość osób, które chciałyby zemsty nie wysyłałyby listu, tylko po prostu wpadłaby tu z karabinem maszynowym. Reszta nie była na tyle ogarnięta, by poznać nasz adres. Westchnąłem ciężko. Objąłem mężczyznę, który dostarczył mi list, ramieniem i poprowadziłem w kierunku salonu. Kiedy ja myślałem, on błądził wzrokiem tak, by zgrabnie mnie omijać. Przestępował z nogi na nogę zniecierpliwiony. Chciał już stąd uciec. Kiedy tylko zwróciłem na niego uwagę pobladł. Czułem wyraźnie jego strach, uśmiechnąłem się lekko.
- Nie ma się czego bać - zapewniłem.
Jednym mocnym pchnięciem posłałem go na podłogę w salonie. Uderzył głową w kant stołu, stracił przytomność, ale jeszcze oddychał. Nie zamierzałem mu przeszkadzać w leżeniu, dlatego przeszedłem nad nim i usiadłem na kanapie.
- Andy, poznajesz to pismo? - zapytałem podsuwając mu kartkę.
Kupka koca długo była w bezruchu, jakby nie zamierzała nawet na to spojrzeć, ale w końcu blada dłoń wciągnęła ją pod koc.
- Nie kojarzę - padło cicho po chwili.
- Masz zamiar tam iść? - zapytałem zabierając list, który znów został wysunięty poza koc.
Usłyszałem ciężkie westchnienie. Andy nie cierpiał podejmować decyzji na pusty żołądek i będąc niewyspanym. Teraz się to kumulowało. Podniosłem spodnie z ziemi - najlepiej spało się nam obu w samej bieliźnie - i wsunąłem do ich kieszeni list, zaraz później znowu znalazły się na ziemi.
- Jeśli chcesz możesz zjeść tą kanalię, która raczyła się do nas dobijać - powiedziałem wiedząc, że to poprawi mu humor.
Koc chwilę się ruszał, aż w końcu wyjrzała spod nieco zaspana twarz Andreasa. Rozejrzał się dookoła, a ja wskazałem na mężczyznę leżącego na ziemi. Uśmiechnął się rozmarzony widząc go.
- Daj mi koszulkę - powiedział wystawiając po nią rękę.
- Wstydzisz się? - zapytałem lekko zaskoczony.
- Zimnooo - bąknął lekko urażony.
Spojrzałem na podłogę, jednak nie zauważyłem tam przedmiotu, który mnie interesował. Wstałem, przeszedłem pod szafę, gdzie leżał jeden z plecaków, które były prawie bez dna. Jeden z nielicznych magicznych akcesoriów, który serio nam się przydawał. Załamywały przestrzeń w małym stopniu przez co mieściły sporo bagażu, a ciężar się prawie nie zmieniał. Wymyślono je już bardzo dawno temu, a nasze były jednymi z pierwszych modeli, dlatego już prawie sypały się w rękach. Musiałem chwilę w nim pogrzebać żeby wyciągnąć koszulkę Andyego. Zawsze wrzucał je prawie na samo dno. Rzuciłem mu prostą czarną bluzkę z długim rękawem, założył ją pod kocem i skulał się z kanapy. Podwinął od razu rękawy. Patrzył zadowolony na nieprzytomnego mężczyznę. Mi także, dzięki jego apetytowi, napłynęła ślina do ust.