sobota, 17 lipca 2021

Twoja krew szumi za głośno - Rozdział 1

        Nieszczególnie lubiłem lato. Jest szansa, że moja opinia była podyktowana brakiem klimatyzacji w domu. Dopiero zaczynałem odkładać na nią pieniądze. Powrót z przyjemnie chłodnej kwiaciarni do rozgrzanego domu, nie był wcale przyjemną wizją. Coraz częściej ostatnimi dniami zdarzało mi się nocować w pracy na niezbyt wygodniej kozetce, a co za tym szło, męczyły mnie bóle pleców. Najgorsze jednak było to, że pomimo upału prędzej czy później i tak byłem zmuszony wracać. Pomimo niedogodności martwiłem się o swoje rośliny, przez co przynajmniej dwa razy w tygodniu i na całe weekendy próbowałem zaznać nieco odpoczynku w dwudziestu siedmiu stopniach. Pomyśleć, że jeszcze jakieś czas temu wahałem się, na co będę zbierać. Teraz wydawało się to wręcz absurdalne, ale przyzwyczaiłem się już powoli do tego, że moja pamięć ograniczała się do maksymalnie miesiąca wstecz.
        Kiedy wracałem z pociągu przez wieś, nocne powietrze wydawało mi się zadziwiająco orzeźwiające. Jednak naturalnego chłodu nic nie jest w stanie zastąpić. Patrzyłem w gwiazdy, mimo że zadziwiająco często zdarzało mi się potykać o nierówną drogę. Czytałem całkiem ciekawą książkę o astronomii, aczkolwiek kompletnie nie byłem w stanie pojąć jakim cudem, ktoś był w stanie dostrzec gwiazdozbiory w tych drobnych puntach rozlokowanych losowo na sklepieniu. Jedyne, co ja widziałem to jakaś kanapka i trochę upośledzony tulipan. Chyba faktycznie nie miałem wyobraźni, a nawet na pewno powinienem coś zjeść.
        Jak zwykle potknąłem się o wystającą płytkę na drodze do swojego domu. Naprawdę mało brakowało, żebym potłukł sobie całe dłonie. Na szczęście wywijając komicznie rękami, jakimś cudem udało mi się złapać równowagę dosłownie w ostatniej chwili. Cieszyłem się, że zbliża się godzina dwudziesta trzecia. Uff. Nikt nie widział mojego idiotycznego tańca, walczącego o przeżycie kaleki!
        Początkowo nie uśmiechało mi się ani trochę zostawanie w pracy tak długo, ale teraz zaczynałem widzieć w tym plusy. Pieniądze zrekompensowały powrót nocną linią, a kamuflaż zarzucony na mnie przez boginię Nyks, głód i zmęczenie. Coś za coś.
        Furtka, chociaż wyglądała na zamkniętą, w rzeczywistości taka nie była. Postarałem się, by mało kto o tym wiedział. Kiedy przez nią przeszedłem, ledwo poradziłem sobie z kolejną przeszkodą na swojej drodze. Przeskoczyłem nad paczką, zanim zdążyłem w nią wdepnąć.
        - Cholera… - mruknąłem, zerkając przez ramię.
        Dopiero nieco uspokoiwszy galopujące serce, odwróciłem się. Zamknąłem za sobą furtkę i zabrawszy pakunek, ruszyłem w stronę domu. Nie spodziewałem się żadnej przesyłki, dlatego nietrudno wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy rozpakowywałem ją w kuchni. W środku zauważyłem ciastem, a na niej liścik.
„Dzień dobry panie Corvade, jeszcze raz dziękuję za pomoc przy ogrodzie. Mam nadzieję, że wkrótce wstąpi pan na herbatę, bo blacha jest do zwrotu!”
        Były to w zasadzie dwa zdania, ale wystarczyły, bym domyślił się, że napisała go pani Grievra, mieszająca kilka domów dalej. Była po czterdziestce, więc jakoś tak wyszło, że zostaliśmy ze sobą na pan, pani. W zasadzie nie wiedziałem, czy bardziej niezręczne było to, czy mówienie sobie po imieniu.
        Odłożyłem notkę, a czekoladowe ciasto nakryłem ścierką. Po cichu liczyłem na banany w środku. Ostatecznie zamiast słodyczy wyjąłem sobie wcześniej przygotowane jedzenie. Nie dość, że jadłem po nocy, to jeszcze brakowało, żebym brał się za coś tak niezdrowego. Co to, to nie.
        Makaron wsunąłem w mgnieniu oka, a następnie z niewyobrażalną niechęcią ruszyłem podlać ogród. Nie była ona naturalnie spowodowana samą czynnością. Bardzo lubiłem to robić, po prostu niekoniecznie o tej godzinie. Jeśli miałbym wybierać bez konsekwencji, czy wolę w nocy spać, czy dbać o ogród, bez wątpienia wybrałbym to pierwsze.
        Zanim się położyłem była już północ. Sześć godzin snu musiały mi wystarczyć i zazwyczaj tak właśnie było. W nocy nie spałem jednak dobrze. Objęcia morfeusza nie przyniosły mi najmniejszego odpoczynku. Gorąco dało się we znaki. Nie śniłem o niczym konkretnym. Nie da się zapaść w fazę rem przy nieprzerwanym wybudzaniu się co godzinę czy dwie. Szczerze powiedziawszy wstanie rano, było wręcz przyjemne. Chłodny prysznic jeszcze nigdy aż tak mnie nie odprężył.
        Ubrawszy się i przygotowawszy posiłek (zarówno lunch, jak i kolację), mogłem ruszyć do pracy. Ostatnie kilkaset metrów do stacji prowadziło przez las. Miałem to tego miejsca mieszane uczucia. Z jednej strony uwielbiałem drzewa, naśladujące reflektory sceniczne, popisowe arie ptaków oraz cichy szmer wiatru, który im akompaniował. Z drugiej nienawidziłem mrocznych cieni przekradających się, niczym skrytobójcy nocą, pohukiwań sów przeplatanych z piskiem nietoperzy oraz nagle łamiących się gałęzi, co niemiłosiernie kojarzyło mi się z dźwiękiem odbezpieczanego pistoletu. Moja wyobraźnia akurat na tym odcinku drogi potrafiła snuć wiele historii, nie wszystkie mi się podobały. Zwłaszcza kiedy wracałem późno, a mózg podsuwał mi obrazy morderców, mogących za mną podążać. Tak czy inaczej, gdy słońce pokazywało się niebie, mogłem rozkoszować się dobrą stroną lasu. Wdychałem zapach igieł. Zawsze uważałem go za bardzo przyjemny.
        W końcu dotarłem na małą stację. Chociaż przypominała mi zawsze bardziej przystanek autobusowy na podwyższeniu, koło którego biegły tory. Buda przy mocnym deszczu była na nic, dlatego nieraz ociekałem w pociągu wodą, a potem musiałem rozwieszać mokre ubranie na zapleczu. Poza mną na peronie stały jeszcze dwie osoby, które tak jak ja dojeżdżały z rana do pracy. Reszta zajmowała się pracą w gospodarstwach lub miała samochody, które pozwalały oszczędzać sporo czasu.
Jak się okazało, był to jeden z lepszych dni, kiedy to pociąg się nie spóźnił. Co więcej - miejsce, które bardzo lubiłem, było wolne. W „moim” przedziale siedział tylko jeden pasażer wciśnięty w ścianę pod oknem. Czytał gazetę, a kiedy wszedłem, nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem. Zająłem ciemnoniebieskie siedzenie naprzeciw, kładąc plecak koloru khaki obok. Nie spodziewałem się tu nikogo więcej, a nawet jeśli, były jeszcze inne miejsca. Po zakończeniu swojej krótkiej rutyny zamierzałem zwyczajowo wlepić wzrok w okno. Mimo wszystko ten widok jeszcze mi się nie znudził.         Uniemożliwił mi to przeszywający wzrok mężczyzny. Jak wcześniej miał mnie w poważaniu, tak teraz wydał się mną wielce zainteresowany. Odpowiedziałem na jego nachalne taksowanie, równie nieustępliwie. Unieśliśmy brew praktycznie w tym samym momencie, co musiałoby wyglądać komicznie dla osoby z zewnątrz.
        - Mogę w czymś pomóc? – zapytałem tonem równie opanowanym, co chłodnym.
        Nie uważałem, by takie osoby zasługiwały na moją uwagę. Nie, żebym miał o sobie jakieś super wysokie mniemanie, po prostu nie lubiłem takiego zainteresowania moją osobą przez obce osoby. Zazwyczaj unikałem go swoim raczej banalnym wyglądem. Tym razem było z lekka inaczej.
        - Dziwnie pachniesz – było pierwszym komentarzem, jaki usłyszałem.
        - Co to znaczy dziwnie? – zapytałem, lekko marszcząc nos.
        - Dziwnie – powtórzył w zastanowieniu.
        W zasadzie nie obchodziła mnie opinia facetów w pociągu na temat mojego zapachu. Tym bardziej że, kiedy się mu przyjrzałem, sam miałem wrażenie, że odpuścił sobie kilka dni prysznic. Nie mogłem powiedzieć, żebym czuł z tego powodu jakiś wielki dyskomfort. Ta sytuacja była po prostu nietypowa.
        - To niezbyt taktowne rzucać obcej osobie komentarze o jej zapachu – wytknąłem, w zasadzie nie wiedząc, jak zareagować.
        - Jak demon, ale jednocześnie aniołem. Może czymś pośrodku? – doprecyzował.
        Poczułem jeszcze większe skonsternowanie. Czy on się ze mnie nabijał, czy faktycznie nigdy nie spotkał nikogo mojego pokroju? W zasadzie obie wersje wydawały się tak samo prawdopodobnie. Miałem bardzo dużą ochotę po prostu pożegnać się i wyjść. W zasadzie byłem naprawdę blisko tego, nieznajomy wręcz wszedł mi w słowo, kiedy chciałem rzucić obojętne „To ja będę się zbierał”.
        - Ale super – lekko się ożywił, wyglądał teraz na kogoś w moim wieku, kiedy już nie rzucał mi krzywych spojrzeń, a jego twarz się rozpromieniła – Pierwszy raz widzę kogoś takiego.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, znalazł się przy mnie, ściskając moją dłoń.
        - Antony Erodin – przedstawił się – przyjechałem z Infernum. Będę współpracować z Ruchem Oporu - mówił to tak beztrosko, jakby po prostu komentował pogodę.
        - Cedrik Corvade – odparłem z nieco mniejszym entuzjazmem – Chyba afiszowanie się tą współpracą to nie za dobry pomysł.
Antony machnął tylko ręką na moje słowa. Jego broda aż prosiła się o maszynkę, a ubranie o zmianę. Pod tym osobliwym przebraniem chował się jednak niebrzydki blondyn.
        - Jeśli miałbyś złe zamiary, to bym je wyczuł – wyjaśnił.
        - Wyczuł?
        Pokiwał głową z entuzjazmem.
        - Mam bardzo dobry węch i świetnie tropię. To dlatego zostałem tutaj przysłany rozkazem samej pani Tobirlo!
        - Kogo?
        - Przywódczyni Ruchu Oporu, czy to nie oczywiste? – popatrzył na mnie zdziwiony i usiadł znów na swoim miejscu.
        - W sumie szło się domyślić.
        Dalsza rozmowa potoczyła się wyjątkowo płynnie. W zasadzie sam się nie spodziewałem, że znajdziemy aż tyle wspólnych tematów. Dowiedziałem się o Tonym (bo tak kazał się nazywać) bardzo wielu rzeczy, on o mnie nieco mniej. Bardzo entuzjastycznie przyjął, że jestem kwiaciarzem, chociaż wspomniał, że od pyłków często kicha. Miałem wrażenie, że on wszystkie informacje przyjmuje z podobną radością. Opowiedział o powodzie swojego wyglądu, a następnie żalił się, jak to dowództwo o niczym mu nie mówi. Podobno miałby się od razu wygadać. Tę część podsumowałem jedynie sarkastycznym „Naprawdę?”. Nawet nie zauważyłem, kiedy dojechaliśmy do Ortum. Wysiadając z pociągu, z przykrością pomyślałem, że będziemy musieli się rozstać. Prawdopodobnie już na zawsze, bo szczerze wątpiłem, by Tony miał wolne. W końcu przyjechał tutaj w konkretnym celu. Z drugiej        strony byłem gotowy dzisiejsze wydarzenia przerzucić w mózgu do karty „dalsze wspomnienia”.                    Zeszliśmy po schodach, w których blondyn się zatrzymał.
        - Hm… - zaczął, ale jakoś nie kontynuował myśli.
        - Hm?
        - Powinien ktoś tu po mnie przyjść, ale… - w tym momencie urwał i wykręcając na pięcie stu osiemdziesiątkę, zwrócił się do mnie przodem – No nic, może odprowadzę cię do pracy, a potem sam poszukam drogi?
        Z zaskoczeniem skinąłem głową na zgodę. Muszę przyznać, że byłem całkiem ciekawy, o co chodzi. Szybko się jednak okazało, że wcale nie musiałem wypytywać Erodina o powód jego dziwnego zachowania. Minęliśmy tylko kilka ulic, gdy sam z siebie ponownie się odezwał.
        - Mój kontakt jest spalony – powiedział cicho, jakby bardziej do siebie, po czym wzruszył ramionami, a na jego usta powrócił nieco smutny uśmiech – Na to wskazywałyby chaotyczne machnięcia, które kierował, jakby w moją stronę, gdy podejrzane typy go gdzieś ciągnęły.
        - Nie powinieneś mu pomóc? – zapytałem, całkowicie zbity z tropu.
        - O, nie, na szkoleniu mówili, że w takiej sytuacji powinienem się wycofać i zgłosić to przełożonemu – wyjaśnił.
        - A skąd masz pewność, że to był twój informator? Może po prostu chciał, żebyś mu pomógł, dlatego tak machał? – trochę irytowało mnie już, że mało co z tego rozumiem.
        - Dostałem opis jego ubioru i wszystko się zgadzało - wyjaśnił.
        - Mam nadzieję, że się nie mylisz – podsumowałem, po czym Tony rozproszył się słodyczami na wystawie i zaczął rozwodzić się nad swoimi ulubionymi potrawami.
        Minęliśmy kilka ulic, oddalając się od centrum. Trafiliśmy do spokojniejszej dzielnicy, a dokładniej ulicy handlowej. Załatwiało się tu o wiele mniej szemranych interesów. Wszędzie roiło się nie tylko od sklepów, ale i kawiarni, restauracji oraz, kulturalniejszych niż koło dworca, barów.
        - Naprawdę nie masz do nich numeru? – zdziwiłem się szczerze.
        Blondyn otworzył usta, a potem szybko je zamknął. Musiał chwilę zastanowić się nad odpowiedzią.
        - Nie, ale bez tego też sobie poradzę – odparł beztrosko z lekkim uśmiechem.
        Jak się okazało po godzinie, to nie było takie proste. Tony nie miał zielonego pojęcia, gdzie może szukać Ruchu Oporu w Ortum.
        Gdy tylko nie było klientów, a faktycznie po godzinie od otwarcia za dużo się ich nie schodziło, blondyn nerwowo przechodził się po kwiaciarni i non stop kichał. Oparłem brodę na dłoni, żeby w wygodzie przyglądać się, jak nucąc muzykę, dochodzącą z radia, wącha róże. Miał w ręce całą paczkę chusteczek.
        - Może po prostu poczekasz, aż oni cię znajdą? – zaproponowałem.
        Blondyn podniósł na mnie lekko błyszczące od łez brązowe oczy i pokręcił głową.
        - Nie wiem, czy tak po prostu wpadną na to, gdzie jestem – odparł.
        - Pewnie założyli ci gdzieś jakiś nadajnik, jakbyś się zgubił – mruknąłem od niechcenia.
        - CO?! Skąd niby możesz o czymś takim wiedzieć? – w trzech krokach stał już przede mną.
        Wzruszyłem jedynie ramionami.
        - Jakbym miał dostęp do technologii, nie chciał komuś dawać danych o swoim położeniu, a wiedziałbym, że jest trochę nieogarnięty… No weź, nie było na to tak ciężko wpaść – rzuciłem, prostując się i unosząc dłonie w geście obronnym.
        Tony w zastanowieniu pokiwał głową, odwrócił się na pięcie tyłem do mnie i wrócił do obserwowania kwiatów, co jakiś czas pytał mnie o ich nazwy. Miałem wrażenie, że robi to po prostu z nudów, ponieważ raczej nie z zainteresowania florystyką. Jakieś pół godziny później znów zrobił się ruch, dlatego Erodin zniknął na małym zapleczu. Nie zwróciłem na to uwagi, aż ludzie się nie rozeszli, a jego nadal nie było. Kilka minut zastanawiałem się, co może tam robić, aż w końcu zdecydowałem się iść sprawdzić.
        - Ty... cholerny zdrajco! – wybuchnąłem od razu, postawiwszy stopę na zapleczu – Ja ci tu próbuję pomóc, a ty co!
        - Oommhmm, toomm tfojee?
        - A widzisz tu kogoś innego? – burknąłem.
        Tony chwilę męczył się z przeżuciem i przełknięciem ostatniego kęsa mojego lunchu, a w tym czasie ja starałem się pogodzić ze stratą. Blondyn przebrał się już w ubrania ze swojego plecaka, umył także twarz w umywalce, dzięki czemu wyglądał w miarę normalnie. Małe jednak było to pocieszenie.
        - Yhm, nie przesadzaj, odkupię ci to – odparł, machając ręką lekceważąco.
        - Mówiłeś, że nie dali ci żadnej kasy na podróż – skontrowałem, zaplatając ręce na klatce piersiowej.
        Chłopak sapnął, chyba nie spodziewał się, że faktycznie go słucham. W końcu skinął głową. Wymamrotał prawie niesłyszalne przeprosiny i kontynuował.
        - Więc pójdę ci coś kupić za twoje pieniądze, a jak się dostanę do swojej wypłaty, to ci oddam – stwierdził tonem wspaniałomyślnym.
        W zasadzie nie zostało mi nic więcej niż zgoda. Mogłem niby załatwić to sam, ale… Niech się gość na coś przyda, skoro już wpieprzył mój starannie przygotowany posiłek! Zazwyczaj do pracy brałem coś, co przypominało drugie śniadanie, ale ja jadłem to na obiad. Nie lubiłem jadać poza domem jakichś wymyślnych posiłków, ponieważ i tak nie mogłem się na nich skupić.
        Kiedy zegar wskazał godzinę dwunastą po południu, Tony upomniał się o pieniądze, a później ruszył na poszukiwania odpowiedniego lokalu. Ledwo zdążyłem mu wspomnieć o tym, żeby raczej nie wybierał niczego z mięsem, w sekundę go nie było.
        Musiałem czekać zadziwiająco długo. Chłopak wyszedł przed największym ruchem, dlatego nie miałem pojęcia, co tyle mu zajęło. To nie tak, że byłem bardzo głodny i nie mogłem doczekać się jedzenia. Po prostu zacząłem wyobrażać sobie najczarniejsze scenariusze.
        Dopiero gdy przed drugą zerknąłem za okno, zauważyłem go z jakąś całkiem ładną kobietą. Blondyn miał w rękach pakunek, jak się domyślałem mój obiad. Chyba poprosił rudą, by zaczekała, bo ta skinęła tylko głową i zaczęła szukać czegoś w torebce. Erodin natomiast z uśmiechem wszedł do kwiaciarni.
        - Hej, przyniosłem jedzenie i od razu zwrot – zakomunikował, stawiając siatkę na ladzie.
        - Świetnie, to znajoma z RO? – zapytałem, zerkając znów za okno.
        - Coś ty, jaka znajoma? To moja nowa szefowa, jest naprawdę super, chociaż kopnęła mnie na przywitanie tak mocno, że nadal bolą mnie plecy – poskarżył się.
        - Kochana – skomentowałem sarkastycznie.
        Kobieta zerknęła niecierpliwie na zegarek, a potem na nas przez szybę. Była w połowie papierosa.
        - A żebyś wiedział – odparł Tony, lekko naburmuszonym tonem – Trochę się śpieszy i tak zmarnowała mnóstwo czasu na szukanie mnie. Wiedziałeś, że faktycznie miałem nadajnik, ale nie działał tutaj? Ktoś piętro wyżej ma nadajnik zakłócający sygnał. To chyba jakiś żart!
        Przytknąłem, również tym zaskoczony. Naprawdę musieliśmy mieć pecha, że ze wszystkich miejsc, akurat tutaj nie mogli go namierzyć.
        - Tak czy inaczej wpadnę, jak będę miał chwilę – zapewnił mnie, znów ściskając moją dłoń w zasadzie bez jakiekolwiek zgody.
        - Jasne, uważaj na siebie – odparłem.
        Pożegnaliśmy się, a chwilę później już go nie było. Prawdę mówiąc, wątpiłem w nasze kolejne spotkanie.
        Kilka dni później jednak blondyn spełnił swoją obietnicę. Początkowo, gdy wszedł pod koniec dnia do sklepu, ledwo go poznałem. Wyglądał bardzo schludnie, był ogolony, gdyby się nie odezwał, wziąłbym go za inną osobę.
        Poszliśmy na pizze, a ja dowiedziałem się, że zostaje on na dłuższy czas w mieście. Sprawa, którą mieli rozwiązać, nieco się skomplikowała, a Tony był naprawdę zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Przyznał, że bardzo mu się tu podoba. Okolica wydawała się dużo luźniejsza niż Infernum, w którym się wychował.
        Przez kolejny miesiąc widywaliśmy się dość często. Był moim pierwszym tak bliskim przyjacielem chyba od urodzenia, co w zasadzie mi nie przeszkadzało. Początkowo nie spodziewałem się, że aż tak dobrze się dogadamy, ale chłopak nie był aż tak nierozgarnięty, na jakiego pozował.
        W pewnym momencie nawet przez myśl przeszło mi nawet, że może to być coś więcej, ale szybko wróciłem na ziemię. Po pierwsze w związku byśmy się chyba pozabijali, po drugie Tony uważał się za stuprocentowego hetero, co przyznał nawet półżartem, marudząc na swoją szefową, która nie chciała iść z nim na randkę. Notabene jak prawie każda przedstawicielka płci pięknej w jego oddziale. Podobno nawet sprzątaczka dała mu kosza.
        Z końcem lipca już całkiem przyzwyczaiłem się do obecności dodatkowego człowieka w moim życiu. Chociaż, co dość oczywiste Tony człowiekiem nie był. Szybko przyznał się do tego, że jest demonem, a nawet zdążył pochwalić się swoimi rogami. Wyglądałem najwidoczniej na bardzo niechętnego, kiedy poruszył ten temat, bo momentalnie go zmienił.
        W końcu nastał początek sierpnia, a wraz z nim jeden z najgorętszych tygodni tego roku. Przez ostatnie dni dosłownie odliczałem złotówki do mojego upragnionego klimatyzatora. Niestety większość nocy spędzałem w domu, ponieważ rośliny wymagały cowieczornego polewania. Tylko raz udało mi się na to namówić przyjaciela, bo później zawsze znajdował jakąś wymówkę, by się z tego wykręcić. Nie mogłem mieć mu tego za złe. Sam najchętniej dałbym z tym sobie spokój.
        O dwudziestej drugiej oddałem zamówienie specjalne. Nie miałem pojęcia, po co komu o tej godzinie kwiaty. Może na spotkanie służbowe? Zanim skończyłem sprzątać, podliczać utarg, spuszczać żaluzje i wyłączać wszystko była już dwudziesta trzecia.
        Wyszedłem na dwór, żeby zamknąć kwiaciarnie i wrócić do domu. Kiedy już trzymałem rękę z kluczem przy zamku, ktoś złapał nerwowo za klamkę, a potem zobaczyłem w szparze między drzwiami a framugą twarz Tony’ego.
        - Chyba jakiś facet mnie śledzi. Daj mi tu przeczekać. Jak nic on chce mnie zabić – rzucił spanikowanym szeptem, po czym zniknął w środku.
        Skołowany nie miałem pojęcia, co zrobić. Zerknąłem w prawo, w stronę, z której przyszedł mój przyjaciel i z przerażeniem odkryłem, że faktycznie słyszę kroki. W przeciwieństwie do blondyna ja nie przeszedłem żadnych szkoleń! Co, jeśli gość nas pomyli i zaatakuje mnie? A jak domyśli się, że Erodin jest w środku, a ja go ukrywam? Obu nas wykończy! Dość. Weź się w garść. Zachowuj się naturalnie. Wszystko będzie… W tym momencie zza rogu wyszedł mężczyzna, a ja ledwo powstrzymałem się od krzyku. Niby spodziewałem się jakiegoś przechodnia, ale pogrążony w uspokajaniu galopujących myśli, nadal nieźle się przestraszyłem.
        Niedoszły morderca jednak, zamiast od razu mnie zabić, zatrzymał się przede mną. Co więcej, z uniesioną brwią i lekkim, całkiem sympatycznym uśmiechem. Musiał albo świetnie udawać, albo faktycznie nie mieć pojęcia, o co mi chodzi. Wcale nie wyglądał przerażająco, chociaż patrzył na mnie nieco z góry. W ręce trzymał płaszcz. Musiał robić jakieś interesy, bo w taką pogodę miał na sobie eleganckie ubranie.
        - Dzień dobry… - zaczął, jakby trochę niepewnie, może bojąc się, że zaraz zejdę na zawał. Ja jedynie skinąłem głową, mrucząc coś mało składnego pod nosem – Szukam otwartej o tej godzinie kwiaciarni. Słyszałem, że znajdę taką w tej okolicy.
        Całkowicie nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Mężczyzna zerknął na szyld, później na mnie. Jego twarz przybrała zatroskany wyraz.
        - Czyżbym się spóźnił? – mimo wszystko w jego głosie było słychać nadzieję.
        Pytanie nieco mnie otrzeźwiło, ale nadal miałem problemy z koncentracją.
        - Ta… znaczy nie. Znaczy… - urwałem na chwilę, by policzyć od dziesięciu w dół, w reszcie zdecydowałem już w miarę składnie – Mogę pana wpuścić.
        Brunet uśmiechnął się do mnie z ulgą. Jego zwyczajne zachowanie mimowolnie nieco mnie uspokoiło. Tony miał czasem tendencje do przesadzania, może i teraz tak było? Trochę nerwowo, ale także się uśmiechnąłem.
        - Potrzebuję kwiatów, bo szefowa ma dzisiaj urodziny i… - zaczął się tłumaczyć, jednak urwał dość gwałtownie w momencie, w którym sam powinienem sobie dopowiedzieć, co zrobi ta kobieta, jeśli zapomni się o jej urodzinach.
        - Yhym, jasne. Samo przygotowanie bukietu nie powinno zająć więcej niż kilkanaście minut – przytknąłem po chwili, chcąc zapobiec nieco niezręcznej ciszy.
        Otworzyłem drzwi, zapalając światło zaraz po prawej od wejścia. Chwilę wybieraliśmy odpowiednie rośliny, miałem wtedy też czas by przyjrzeć się mężczyźnie. Zacząłem się głębiej zastanawiać, czy aby na pewno nie za ciepło mu w tym ubraniu. Wpadłem przez to w jakąś pokrętną drogę skojarzeń. No jakby mu było gorąco, to przecież by się rozebrał, czy coś. Kurcze, wygląda na dobrze zbudowanego. Ciekawe, jak się prezentuje… STOP. Obrażanie klientów w myślach jest BARDZO nieprofesjonalne. Niezależnie od godziny, zaduchu i mojej nieprzytomności.
        Rumieniąc się lekko, wróciłem myślami do bukietu, który właśnie składałem do kupy. Był naprawdę ładny i nie miałem na myśli jedynie mojego dzieła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz