sobota, 17 lipca 2021

Twoja krew szumi za głośno - Rozdział 2

Słońce, cholerna dzienna gwiazda, która sprawiała, że zwykły asfalt stawał się miękki i można było zostawić w nim swój odcisk podeszwy, a nawet i opon. Brunet zmrużył lekko oczy, patrząc na błękitne niebo za oknem, na którym nie było nawet śladu chmurki. Zapowiadał się upalny dzień, co niezbyt podobało się mężczyźnie. W końcu musiał kryć swoją tożsamość podczas spotykania się z klientami, nawet w przypadku odwiedzenia czarnego rynku, na którym dokonywał małych transakcji, przychodził zamaskowany. Leniwie wygrzebał się ze sporego łoża i podszedł do świetlika, zasuwając żaluzję, nie pozwalając promieniom słonecznym gorąco witać jego mieszkania. Ostatniej nocy był tak zmęczony, że zaraz po prysznicu poszedł spać, nawet nie pościelił sobie łóżka, a co dopiero zasłonił okna. Mieszkał w wysokim apartamencie w Nova, z którego posiadał widok na znaczną część miasta.
Nagrzewało się ono diabelnie, ale dzięki klimatyzacji i grubym, czarnym żaluzjom, typowa letnia pogoda nie była wyzwaniem. Co prawda, było przestrzenne i zdawało się za duże dla jednej osoby, która je zamieszkiwała, lecz była to sprawka magii wystroju pomieszczenia. W rzeczywistości było ono rozbudowaną kawalerką. Pokój był oddzielony od salonu cienką ścianą, pełniącą funkcję składanych japońskich drzwi. Ciemnobrązowe framugi oraz panele podłogowe wyśmienicie łączy się ze śnieżnobiałymi ścianami, a czarno-złotawe dodatki w postaci malowideł na papierowych drzwiach, czy też na wysokich, kwadratowych kloszach lamp podłogowych dawały poczucie bogactwa. Szerokie dębowe łoże stało na środku pokoju, a zaraz obok znajdowały się owe lampy. Co więcej, szafa na ubrania była wbudowana w ścianę. Puchaty, biały dywan wypełniał pustkę w pokoju, jak i monstera dziurawa, która stała samotnie w ceramicznej doniczce w kącie. Tuż przed łóżkiem znajdował się okrągły szklany stolik, na którym Noah mógł zostawiać laptopa. Salon był połączony z kuchnią. Nie różnił się zbytnio od pokoju pod względem barw, jedynie czarna, skórzana kanapa była postawiona pod ścianą, nad którą wisiało pokaźne poroże jelenia. Obok znajdowały się z tego samego materiału pufy, które otaczały bukowy stół, ze szklanym blatem. Perski złoto-biały dywan łagodził lekko przytłaczające ciemne barwy mebli. Nawet kryształowy żyrandol, zdawał się rozjaśniać pomieszczenie. Naprzeciwko kanapy znajdowało się wejście na balkon, które zdobiły kolejne dwie donice z Chamedorą wytworną. Sama balustrada zrobiona była ze szklanych płyt, poręcz zaś z ciemnego dębu, w dodatku z ręcznie wyrzeźbionymi wzorami. Nie brakowało na niej dwóch zawieszanych donic, w których rosła smagliczka nadmorska. Spokojnie można było położyć się na leżaku i spoglądać w dół, patrząc na ludzi i paląc papierosa, czy też popijając kawę — kwiatowy zapach przyjemnie koił duszę, jak i gubił smród dymu tytoniowego. Mały wiklinowy stoliczek stojący w rogu był wystarczający, aby położyć szklankę z wodą i popielniczkę. Brunet przesiadywał tam tylko przy pierwszej porannej kawie, — choć nie zawsze miał na to czas. Najczęściej przebywał w kuchni, gotując i dbając o porządek. Na jej punkcie miał bzika. Kwarcowe białe blaty wymagały szczególnej uwagi, jak i ciemnoszare meble, — jeśli pojawiło się jakiekolwiek małe zabrudzenie, mężczyzna starannie się go pozbywał. Również skupiał uwagę na czarnych płytkach podłogowych, aby przypadkiem coś się do nich nie przykleiło. Pomieszczenie te nie było duże, wystarczające, aby dwie osoby swobodnie mogły się poruszać i nie wpadać na siebie podczas gotowania. Sosnowy barek kuchenny pełnił funkcję jadalni, jak i granicy salonu a kuchni. Dużo osób nie mogło przy nim zasiąść — zaledwie trzy barowe krzesła się mieściły.
Noah westchnął ciężko, słysząc, jak telefon zaczął wydawać z siebie nieznośne dźwięki, informujące o połączeniu. Poczłapał zaspany do przedsionka, gdzie wieszał kurtki i wyjął z niej komórkę. Zmrużył oczy podejrzliwie, widząc kolejny nieznany numer, no tak. Kolejny klient.
- Halo? - Spytał, odbierając połączenie.
- Dzień dobry. Czy mam przyjemność rozmawiać z Krwawym? - Usłyszał przyjemny niski głos mężczyzny, który prawdopodobnie był w okolicach wieku bruneta. Ciężko było kogoś oceniać przez telefon, ale jego ton zdecydowanie należał do czarujących. Dawno nie spotkał kulturalnego klienta, a to oznaczało, że nie mógł zaszufladkować go do zwyczajnych.
- Tak. W czym mogę służyć? - Zapytał dość rzeczowo, uruchamiając ekspres.
- Mam dla Pana znakomite zlecenie. Oferuję dwieście tysięcy złotych koron, za sprowadzenie do mnie nijakiego Anthony'ego Erodin. Oczywiście całego i żywego — sprostował nieznajomy.
- Dobrze. Proszę o podesłanie jakichkolwiek zdjęć jego osoby oraz dopisanie wszelkich informacji o nim — odparł, uśmiechając się lekko, gdy filiżanka została napełniona czarną cieczą.
- Nie ma sprawy, mam nadzieję, że wyrobi się Pan z zadaniem w ciągu dwóch tygodni. Zgaduje, że miejscem transakcji będzie czarny rynek? - Usłyszał, kiedy to brał łyk ciepłej kawusi. Jej przyjemny smak pobudzał komórki pół demona do działania.
- Niestety nie — wymamrotał, odsuwając naczynie od ust. - Podam Panu współrzędne w wiadomości, kiedy go złapie. Do usłyszenia — rzucił, kończąc rozmowę z klientem. Dokończył sączyć swój święty napój, odstawiając filiżankę do zmywarki i ruszył do łazienki, chcąc doprowadzić się do ładu, jak i pozbyć porannego problemu zwanym wzwodem. Po piętnastu minutach wyszedł z mokrymi włosami, z których kropelki wody ociekały na jego klatkę piersiową. Nie miał zamiaru ich suszyć, wolał, aby naturalnie wyschły i zachowały swoją miękkość. Ubrał się jak zwykle elegancko i chwycił swoją torbę z płaszczem i maską. Nowy zleceniodawca podesłał plik, w którym znajdowało się zdjęcie chłopaka, jak i jego dane personale. Podobno ostatnio był widziany w mieście Ortum. Nie jedząc śniadania, wyszedł z mieszkania, uprzednio je zamykając. Zastanawiał się, po co komuś czysto-krwisty demon, ale stwierdził, że nie będzie w to wnikać. Im mniej wiedział, tym bezproblemowo podchodził do pracy. Co prawda interesował się motywami, ale potrafił żyć bez tej wiedzy. W końcu nie byłoby to zbyt profesjonale podejście. Michael nauczył go, że nie może podchodzić emocjonalnie do swego zawodu, jak i zwyczajnie nie ingerować w problem klientów. Tym sposobem pozostał bezstronny.
Zszedł żwawym krokiem po schodach na dół. Wychodząc z klatki schodowej, podszedł do swojego czarnego motocykla, który zostawiał na parkingu przed blokowiskiem. Dzielnica ta była najbogatszą w całym państwie, jak i najlepiej strzeżoną, nie musiał się martwić, że ktoś ukradnie jego ukochany motor. Wsiadłszy na nagrzany pojazd — niestety, nawet przez eleganckie dżinsowe spodnie miało się wrażenie, że siada się tyłkiem na rozgrzanej patelni —, ruszył w kierunku miasta wspomnianego przez nieznanego mężczyznę. Mokre włosy przyjemnie chłodziły jego kark, a kask utrzymywał je wilgotne, nie pozwalając im tak szybko wyschnąć. Skórzane zaś rękawiczki umożliwiały trzymanie kierownicy, na której pewnie można było smażyć jajka. Kiedy zaczął się rozpędzać, krawat unosił się, trzepocąc na wietrze — no tak, zapomniał wsunąć go do czarnej kamizelki, która zdobiła jego białą koszulę. Postarał się zignorować ten fakt i skupić na drodze. Na szczęście miasta te daleko siebie nie leżały, przeciwnie — sąsiadowały. Po kilkunastu minutach wjechał do miasta, a świadczyły o tym olbrzymie wieżowce, które mijał w kilka sekund. Zwolnił nieco, chcąc się dobrze rozejrzeć po okolicy.
Spokojnie przemierzał ulice, zerkając krótko to na lewo, a to na prawą stronę, wypatrując celu, aż trafił przypadkiem na strzeżony parking. Postanowił pozostawić tam swojego dwukołowca i pieszo zwiedzać metropolię. Znalezienie Tony'ego graniczyło praktycznie z cudem, ale także miał cały dzień na odnalezienie go — szkoda mu było paliwa prawdę mówiąc. Wjechawszy na ogrodzony teren, zaparkował swoje maleństwo w jego mniemaniu bezpiecznym miejscu — w dość sporej odległości od wjazdu. Nie miał zaufania do gościa siedzącego w budce, który operował rogatką. Nie dość, że trzeba było zapłacić 15 złotych i 5 srebrnych koron za całą dobę, to jeszcze istniało ryzyko, że jakaś zorganizowana grupa wkradnie się i rozkręci biedny motocykl. Westchnął ciężko, zdejmując kask. Przejechał dłonią po praktycznie suchych włosach i schował nakrycie głowy do bagażnika pod siedzeniem, uprzednio zsiadając. Nim jednak opuścił parking, wygrzebał z torby dwie 30-mililitrowe fiolki. Pierwsza wypełniona była blado-błękitną cieczą, która tuszowała jego zapach, dzięki czemu nikt nie był w stanie wyczuć jego rasy. Efekt utrzymywał się przez zaledwie 12 godzin! Jedna taka kosztowała 5 tysięcy złotych koron! Drugą zaś wypełniała ludzka krew, którą stosował, jako swego rodzaju śniadanie — na czarnym rynku można było ją nabyć za zaledwie 170 złotych koron. Wypił obie i puste naczynka schował do kieszeni spodni. Oblizał usta zadowolony i ruszył na pieszą podróż po mieście. Zerknął na zegarek, sprawdzając godzinę — miał czas do 1 w nocy, wtedy fiolka traciła swoją moc i zwyczajnie było od niego czuć woń pół demona. Nie tracąc ani chwili dłużej, sprawdzał wszelkie możliwe miejsca, gdzie chłopak mógłby przebywać. Godzina mijała za godziną, a Noah wewnętrznie się irytował — nigdzie go nie widział. Między innymi polowanie na dzieci, czy zabijanie było przez niego milej widziane — uprowadzenie dorosłych bywało dość problematyczne, dlatego też zwykle żądał większej kwoty. Ach, no i nie lubił likwidować świadków, jeśli kwota była bardzo wysoka, byłby w stanie coś wykombinować, jednakże poniżej pięciuset tysięcy złotych koron tego nie czynił. W Ortum aż roiło się od naocznych obserwatorów. Nie było też zbytnio miejsca do schowania dodatkowych zwłok, co by tylko wzbudziło większe zainteresowanie policji, jak i zwykłego przechodnia, gdyby ujrzał wystającą kończynę z krzaka. Rozumiał, że z tego powodu mogłyby wykiełkować olbrzymie problemy. Podniósł swój wzrok na niebo, powoli zaczynało się ściemniać. Mijał jeden z olbrzymich wieżowców pozbawiony jakiejkolwiek nadziei, gdy nagle poszukiwana czupryna pojawiła się na horyzoncie. Szli w dość sporej odległości, więc Noah był poza jego zasięgiem wzroku. Przechodził spokojnie między ludźmi, kiedy ten zniknął w jakimś budynku, nie zatrzymał się jednak. Obok znajdował się niewielki park, tam wspiął się niezauważenie na jedno z wysokich, gęstych drzew i założył lisią maskę, jak i płaszcz. Wyczekiwał kolejne kilka godzin, aż mężczyzna opuścił ową budowlę. Światło latarni oświetlało spowite ciemnością ulice. Pojedyncze palące się światła w mieszkaniach tylko utwierdzały, że nie wszyscy grzecznie poszli do łóżek — brunet musiał uważać na nocnych gapiów, którzy lubowali w wychylaniu się przez okno i podziwianiu uroku tejże późnej pory. Westchnął cicho, bezszelestnie schodząc z drzewa. Wytężył nieco słuch, wsłuchując się w rytm bicia serca blondyna, który wesoło maszerował chodnikiem. Wolnym krokiem ruszył za nim, trzymając spory dystans. Nie musiał być centralnie w zasięgu jego wzroku, wystarczyło, że skupił się na pulsie chłopaka i za nim podążał. Niestety ulice, które demon wybierał, były długie i łatwo było o naocznego świadka — cóż, to nie był jedyny przepływ krwi, który wyczuwał. Słyszał też innych w okolicy. Nie mógł go tak beztrosko uprowadzić. Obserwował uważnie sylwetkę swojej ofiary, gdy tej puls nagle zaczął przyspieszać. Zmrużył lekko oczy pod maską, stwierdzając, że musiał się zorientować, iż ktoś od jakiegoś czasu depcze mu po piętach. Zbliżali się do ulicy, przy której znajdowały się praktycznie same sklepy — to było idealne miejsce do pojmania. Mężczyzna jak na złość zaczął przyśpieszać swoje kroki przestraszony, a po paru sekundach zerwał się do biegu i zniknął, skręciwszy w poboczną alejkę. Błękitnooki przeklął pod nosem niezadowolony, słysząc dwa dudniące serca walące niczym młoty pneumatyczne. Błyskawicznie zdjął maskę, zawinął ją sprawnie w płaszcz tak, aby nie było jej widać i spokojnie, zachowując neutralny wyraz twarzy, ruszył dalej. Wyszedłszy ze zza zakrętu, pierwsze, co ujrzał to o głowę niższego szatyna, który był tak zestresowany, że gdyby Noah obszedłby się z nim nieco agresywniej, pewnie dosłownie padłby na zawał. Zerknął szybko na szyld sklepu, który wskazywał na kwiaciarnie, musiał wymyślić coś na poczekaniu. Wyczuwał obecność Erodin'a wewnątrz budynku, doszedł do wniosku, że musieli się przyjaźnić, bądź zwyczajnie jego ofiara miała wyjątkowo szczęśliwą noc. Krwawy nie tracąc ani sekundy dłużej, odegrał scenkę, która pierwsza wpadła mu do głowy. Mianowicie zaskoczonego klienta, który śpieszył się, aby zakupić kwiaty na urodziny swojej kochanej szefowej. O zgrozo! Nikt by nie chciał stracić pracy, przez jakiś głupi brak prezentu. Pół demon aktorstwo miał już wyrobione na mistrzowskim poziomie, to nie był pierwszy raz, kiedy znajdował się w takiej „krytycznej” sytuacji. Na szczęście sprzedawca zdawał się łyknąć haczyk, zdecydowanie był spokojniejszy po krótkiej rozmowie. Wszedłszy do środka sklepu, rozejrzał się dyskretnie w poszukiwaniu Tony'ego, kiedy wybierał główne kwiaty do bukietu. Sięgnął po pąsową orchideę, która przykuła jego uwagę, jak i herbaciane róże, mówiąc, że są uwielbiane przez kierowniczkę. Właściciel zaś dobrał do nich mniejsze rośliny z fikuśnymi białymi końcówkami, jak i dodał pojedyncze wiązki lawendy, układając je nieregularnie. Na koniec dorzucił gałązki średnich liści, które uwypukliły bukiet, a całość zaczął wiązać kilkucentymetrową wstążką, konstruując piękną kokardę
- Hm, pewnie to ważna okazja — stwierdził swobodnie kwiaciarz, chcąc przerwać niezręczną ciszę. Noah szybko zastanowił się, co mógł mieć przez to na myśli. Kompletnie nie znał się na znaczeniu kwiatów, więc mogło to oznaczać dosłownie wszystko. Wpadło mu do głowy dość neutralne rozwiązanie, nie chcąc stawiać się w dziwnej sytuacji, o której zapewne myślał szatyn
- Cóż, w prawdzie jest to jedyna okazja, aby wypaść dobrze w oczach szefowej i dostać awans. Niestety, musi kogoś doprawdy polubić, żeby przyznać ciut wyższe stanowisko — mruknął, udając zmęczonego takową sytuacją. W odpowiedzi właściciel sklepu tylko przytaknął, rumieniąc się lekko z zażenowania. Po chwili podał brunetowi ukończony bukiet
- Ma Pan doprawdy niesamowity talent — Pochwalił niższego mężczyznę, będąc zdumionym widokiem zachowanej kwiecistej harmonii. - Ile się należy? — Spytał ze szczerym uśmiechem, wyjmując skórzany portfel z kieszeni płaszcza.
- Dziękuję — skinął lekko głową, podliczając wszystko na kasie. - To będzie 100 złotych koron — odparł.
Wyjął z portfela odpowiednią kwotę, dołożył jednak dwadzieścia złotych, w końcu musiał docenić, jako klient, że jednak został obsłużony o jedenastej w nocy, — kiedy wszystko powinno być już dawno zamknięte.
- Reszta dla Pana — mrugnął do niego. - Życzę dobrej nocy — pożegnał się z uśmiechem, udając się w kierunku wyjścia. Słyszał, że jego ofiara cały czas przesiadywała w pomieszczeniu obok, prawdopodobnie na zapleczu, aczkolwiek musiał sobie odpuścić. Opuściwszy lokal, ruszył w kierunku strzeżonego parkingu. Po drodze pozwolił sobie powąchać pięknie prezentujące się kwiatki, niestety niedane było mu nacieszyć się ich wonią, gdyż kilka sekund później czuł jak ostry zapach lawendy drażni jego czuły węch. Wstrzymał powietrze w płucach broniąc się przed tym na darmo, kichnął parę razy w zgięte ramię jak mały kotek. Zmrużył oczy poirytowany, zdając sprawę, że po praz pierwszy w życiu odkrył, na co ma alergię. Popatrzył tęsknym wzrokiem na bukiecik, nie miał jednak serca, aby go wyrzucić jak nic nieznaczącego, zdecydował się trochę pocierpieć - między innymi dla tej kompozycji. Zawlókł, więc wiecheć ze sobą do mieszkania, zastanawiając się nad kolejnymi krokami w uprowadzeniu blondyna. Wsadził wiązankę do flakonu, stawiając go na stole w salonie z małym uśmiechem satysfakcji. W końcu to była jedyna przyjemna rzecz tego dnia, próba uprowadzenia demona zakończyła się porażką. Zrezygnowany udał się spać, dawno nie miał tak wymagającego zlecenia — musiał być przygotowanym na każdą ewentualność, dlatego też zastanawiał się nad drugim podejściem.
Przez dobre cztery dni z rzędu zbierał kolejne informacje na temat poszukiwanego chłopaka, chcąc załatwić to za jednym razem. Ośmielił się zadzwonić do swojej wtyczki, która za drobną opłatą udzielała informacji — dzięki niej dowiedział się, iż Tony należał do Ruchu Oporu, a oni starannie go ukryli. Ponadto znalazł świadków, którzy przyznali, że mężczyzna często odwiedzał kwiaciarnie, w której się wcześniej ukrył, co tylko przychylało się na korzyść bruneta. Kręcił się w kółko w mieszkaniu, chodząc od jednej ściany do drugiej, intensywnie myśląc nad planem. Nagle w jego głowie rozkwitł wyśmienity pomysł. Spodziewał się, że kwiaciarz kryłby współpracownika rebeliantów, ale mógł donieść mu list. Usiadł wygodnie na kanapie z kartką i długopisem w ręku, zastanawiając się nad pierwszymi słowami. Wiedział, że RO odbiłoby chłopaka z rąk klienta, a nawet i on sam byłby w stanie uciec. Czyli zwyczajnie oboje by zyskali: Noah, jak i Tony, gdyż pół demon zaoferował aż dwadzieścia procent za udział. Spojrzał krytycznie na kartkę, sprawdzając, czy wszystko ujął, nie widząc jednak szczególnych błędów, zgiął ją w pół i schował do koperty. Pomasował nasadę nosa, czując narastający głód. No tak, żył praktycznie na fiolkach z ludzką krwią, która nie była tak sycąca, jak dusza, czy też zwykłe ludzkie jedzenie — akurat nie miał czasu pichcić w kuchni. Postanowił tego dnia podjechać pod kwiaciarnie i zaprosić właściciela na kawę. Przynajmniej połączyłby przyjemne (jedzenie) z pożytecznym (dyskretnym przepytywaniem). Błyskawicznie zebrał się do wyjścia, ubierając tym razem błękitną koszulę i czarne spodnie. Przed wyjściem z mieszkania wypił dwie fiolki ze szkarłatną cieczą i jedną blokującą zapach — w razie, gdyby jego tożsamość została ujawniona. Schował list do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki, jak i portfel. Upewniwszy się, że zabrał wszystko, wyruszył w drogę. Miał małą nadzieję, że chłopak zgodzi się na krótki wypad do kawiarni w trakcie przerwy. Im szybciej odbyłby z nim rozmowę, tym szybciej miałby to z głowy, ponadto musiał podjechać z pieniędzmi do swojego ojczyma jakoś w międzyczasie.
Po kilkunastu minutach jazdy zaparkował motocykl na chodniku obok sklepu, będąc pozytywnie nastawionym. Zdjąwszy ochronę głowy, ruszył swobodnym krokiem do lokalu, rozglądając się po nim. Zdecydowanie za dnia wnętrze było dużo przytulniejsze, a ilość zieleni, jaki i kwiatów cieszyła oko, rozchmurzając najbardziej przytłoczonych osobników.
- Dzień dobry — Usłyszał poznany zeszłej nocy głos sprzedawcy. - W czymś pomóc? - Spytał niższy, spoglądając na Noah.
- Dzień dobry — odpowiedział wesoło. - Dzisiaj nie, nie przyszedłem po kwiaty. Właściwie chciałem Cię zaprosić na kawę i ciasto, w ramach podziękowania za okazaną pomoc — mruknął, poprawiając lekko rozczochrane włosy od kasku.
- Za coś takiego przecież nie trzeba od razu się fatygować na kawę — stwierdził, przekrzywiając głowę na bok.
- Ależ nic bardziej mylnego — zaczął twardo, chcąc brzmieć wiarygodniej. - Dzięki Twojej dobroci i pięknie skomponowanemu bukietowi otrzymałem awans — przyznał. - Byłbym uradowany, gdybyś się zgodził — powiedział dość niskim tonem, posyłając ciemnowłosemu swój zniewalający, anielski uśmiech. Chłopak jednakże spuścił wzrok, wyglądając niczym speszone dziecię, unikając kontaktu wzrokowego z mężczyzną.
- Wole nie chodzić w takie miejsca z obcymi — rzekł dość neutralnym tonem.
Brunet pokręcił tylko głową.
- Jestem tylko Twoim wdzięcznym klientem, który chciałby nieco Cię poznać przy kawie — Odpowiedział szczerze, przyglądając się uważnie twarzy rozmówcy. Cedrik westchnął tylko cicho, zdając sobie sprawę, że pół demon tak szybko nie odpuści.
- Kiedy? – Spytał.
- Jeśli nie masz nic przeciwko to dzisiaj, podczas przerwy — zaproponował.
- Nie mam przerw, kończę o 18 – sprostował kwiaciarz.
- Zatem o tej godzinie tu podjadę i na Ciebie poczekam przed budynkiem. To do zobaczenia - Krwawy mrugnął krótko do chłopaka, odwracając się na pięcie i ruszył z powrotem do wyjścia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz