sobota, 17 lipca 2021

Twoja krew szumi za głośno - Rozdział 3

Na tę arogancję w pierwszym momencie aż brakło mi słów. Wiedziałem, że ten pomysł jest beznadziejny. Chociaż to mało powiedziane! Nie miałem najmniejszej ochoty na to spotkanie, ale było już trochę za późno. Niby się na nic nie zgadzałem, a opcja wyjścia wcześniej i olania tej sprawy kusiła niemiłosiernie, jednak nie miałem pewności czy mężczyzna nie wróci. Przeniesienie nagle z powodu jakiegoś dziwaka całej kwiaciarni albo najlepiej całkowite zamknięcie interesu było niewykonalne. Podejrzewałem, że mógł szykować jakiś podstęp. Chęć odwdzięczenia się? Może i są na świecie mili ludzie, ale na pewno nie do takiego stopnia względem osób całkowicie obcych. Gość czegoś chciał, pytanie pozostawało tylko czego. Do głowy przychodziły mi dwie opcje, może być zwykłym psycholem lub też nie bez powodu szedł za Tonym i teraz będzie chciał się czegoś dowiedzieć. Niedoczekanie. Miałem jedynie nadzieję, że nie skończę poćwiartowany na kawałeczki w jakiejś ciemnej uliczce. Przez resztę dnia plułem sobie w brodę, że od razu nie odpowiedziałem stanowczym „nie, dziękuję”. Od siedemnastej trzydzieści starałem się nastawić bardziej pozytywnie, aczkolwiek w myślach już kopałem sobie grób. Sprzątając, miałem lekkie problemy przez trzęsące się ręce, dlatego przez próby skupienia nawet nie zauważyłem, jak wskazówki przemknęły na godzinę osiemnastą piętnaście. Nie wiedzieć czemu, teraz dla odmiany poczułem stres przed spóźnieniem. Oczywiście, próbowałem sobie wyperswadować, jak bardzo było to irracjonalne. Niestety w żaden sposób to nie pomogło. Odstawiłem worek ze śmieciami na zaplecze z zamiarem wyniesienia go później, po czym zmieniłem swój uniform na ubranie, w którym zwykle wracałem do domu. Nie czułem się w nim zbyt swobodnie, ale nie pozostało mi nic innego niż zagryźć zęby i jakoś to przeboleć. Spojrzałem w małe lustro, wiszące przy wyjściu ze składzika. Wyglądam, jakbym nie spał od tygodnia, pomyślałem, zaważywszy lekkie worki pod oczami. Spróbowałem zrobić minę, która nie wyrażała zmęczenia oraz niechęci. Trochę mnie to kosztowało, ale muszę przyznać, że nawet wyszło. Na koniec poprawiłem jeszcze kołnierz ciemnej koszuli, zapinając ją aż pod samą szyję. Wszystko to było jedynie odwlekaniem nieuniknionego. W końcu, mając trzydzieści minut spóźnienia na liczniku, dobyłem kluczy i wyszedłem z kwiaciarni. Rozejrzałem się niepewnie, jakbym co najmniej spodziewał się napaści, jednak nigdzie nie widziałem natręta, który swoją drogą nawet się nie przedstawił! Na pewno znudziło go czekanie i wrócił do domu. Próbowałem się pocieszyć, siłując się z nieco przestarzałym zamkiem. Gdy nareszcie udało mi się zamknąć, odetchnąłem z ulgą. W głowie miałem już scenariusz powrotu do domu oraz zajęcia się ogrodem. Tak, podleję kwiaty, od razu się rozlu… Prawie dostałem zawału, kiedy ktoś położył mi rękę na ramieniu. Jak można się spodziewać, od razu odskoczyłem, wydając z siebie niezbyt męski, ale przynajmniej cichy pisk. Moim oczom oczywiście ukazał się osobnik, z którym byłem umówiony, dlatego też szybko poczułem się jak idiota. No tak, może po prostu czekając, wszedł do sklepu. Brawo, kretynie. Cały blady, uśmiechnąłem się do mężczyzny przepraszająco.- W porządku? – zapytał średnio tym przekonany.
- Tak, tak, w porządku – odparłem, szybko kiwając głową, może nieco zbyt szybko.
Ciężko było mi wyczuć, czy brunet to kupił, ale, tak czy inaczej, uniósł kąciki ust w lekkim rozbawieniu.
- Wyglądasz, jakbyś zaraz miał zejść na zawał – skomentował jeszcze, po czym, zamiast ciągnąć temat, skinął głową na kawiarnie naprzeciwko drogi – Skoro jednak nic ci nie jest, zgarniam cię na obiecaną kawę.
Wziąłem głębszy wdech i przytaknąłem. Nie chciałem wyjść na jakiegoś paranoika. Jeśli nasze pierwsze spotkanie faktycznie było jedynie niefortunnym zbiegiem okoliczności, to facet nie był niczemu winny. Z drugiej strony jako potencjalny psychopata, mógłby stać się niebezpieczny, gdy tylko coś nie pójdzie po jego myśli. Naturalnie, chciałem wykręcić się z tego cyrku, ale jak najnaturalniej. Chyba serio ze stresu zacząłem nawet kombinować z prędkością katarynki, skoro w czasie pokonywania tych kilkuset metrów, przeleciałem przez wszystkie za i przeciw.
- Więc… - martwa cisza tylko bardziej mnie nakręcała, dlatego zdecydowałem się zacząć jakiś neutralny temat, chociaż wyszło mi to bez żadnego ładu i składu – …jeszcze się nie przedstawiłeś. Ja jestem Cedrik, a ty?
Zasadziłem sobie mentalnego kopniaka. Pięknie, zacząłeś od wyrzutów, a potem zabrzmiałeś niczym dzieciak z podstawówki, który nie ma pojęcia, jak zagadać do starszego kolegi, od którego potrzebuje pomocy w lekcjach, zganiłem się. Mężczyzna jednak całkowicie zignorował moje dość nienaturalne zachowanie.
- Ach, przepraszam za moje maniery. Nazywam się Noah – odparł, podając mi rękę.
Uścisnąłem ją, chociaż ciągły uśmiech na jego twarzy, wydawał mi się dość podejrzany. Z drugiej strony, co przez cały dzień mi się takie nie wydało?
W końcu weszliśmy do środka małej kawiarni. Była urządzona w dość nowoczesnym stylu. Małe stoliki, plastikowe krzesła. Prawdopodobnie została stworzona do załatwiania szybkich interesów na mieście. Trochę mi przez to ulżyło. Gdyby to było jakieś przytulne miejsce, czułbym się o wiele bardziej niezręcznie. Zajęliśmy miejsca przy ścianie, w nieco odizolowanej części lokalu. Chociaż nie było zbyt wielu klientów, miałem wrażenie, że jak na złość zaraz się pojawią. Przebiegłem wzrokiem po wnętrzu, jakoś odruchowo chcąc za pomocą tego nieco się z nim oswoić. Ze względnego zamyślenia wyrwało mnie lekkie dźgnięcie w przedramię. Kiedy podniosłem wzrok, zorientowałem się, że Noah podał mi menu, ale najwidoczniej przez brak reakcji, musiał mnie nim lekko pacnąć.
- Proszę – rzucił, na co westchnąłem cicho przez nos i zabrałem od niego kawałek zalaminowanego papieru – Wybierz, co tylko zechcesz. Stawiam, więc nie musisz się przejmować cenami.
Puścił mi oczko, a potem wziął się za czytanie swoje… Moment, czemu on mi puścił oczko? Całkowicie nie rozumiałem tej gestykulacji, ale zamiast rozkładania tego na czynniki pierwsze, zabrałem się za wertowanie napojów w karcie. W zasadzie dawno nie piłem niczego poza domem, więc mój gust w tym temacie nie był jakoś wyrobiony. Z tego też powodu szybko odpuściłem sobie kawy, których ilość mnie nieco przytłoczyła. Zdecydowałem się na dość klasyczną zieloną herbatę, ona nie mogła aż tak różnić się od tej, którą piłem w domu. Podzieliłem się tym z moim nowym znajomym. Chyba powoli mogłem go już tak nazywać? W końcu samo słowo „znajomy” nie brzmi jakoś bardzo zobowiązująco. On przyznał, że zdecydowanie woli kawę, po czym znów zapadła chwila ciszy, jedna z wielu, które miały wtedy miejsce. Na szczęście mój rozmówca dbał o to, by nie były zbyt długie.
- Lubisz sałatki? – zapytał nagle brunet, posyłając mi krótkie spojrzenie.
- Są okej, ale te z mięsem odpadają – odparłem, wciąż podziwiając jeszcze całkiem przeciętny wygląd menu.
Mężczyzna znów otworzył usta, jakby chcąc zadać kolejne pytanie, ale w tym momencie podeszła do nas kelnerka. Właściwie niczym szczególnym się nie wyróżniała.
- Dzień dobry, co dla panów? – zapytała dość energicznie, pstryknąwszy długopisem.
Spojrzałem krótko na Noah, próbując w jakiś magiczny, wzrokowy sposób ustalić, który z nas mówi pierwszy. I… albo ten idiotyczny pomysł zadziałał, albo mój towarzysz po prostu nie słysząc nic z mojej strony, postanowił sam się odezwać. W każdym razie liczył się efekt.
- Poprosimy zieloną herbatę, czarną kawę oraz dwie zielone sałatki – zamówił wszystko w całości, co dziewczyna od razu zanotowała.
Nie powiem, byłem trochę pod wrażeniem. Ja sam pewnie trzy razy bym zapomniał, co chciałem powiedzieć, a kolejne dwa zaczął jąkać, mimo że normalnie nigdy mi się to nie zdarzało.
- To będzie wszystko? – zaczęła wodzić po nas wzrokiem, jakby woląc się upewnić.
Brunet uśmiechnął się do niej i skinął głową. Uśmiech miał jak masło na ciepłej bułeczce, dlatego nic dziwnego, że kelnerka lekko się zaczerwieniła. Właściwie dopiero w trakcie tej rozmowy, miałem szansę jakoś dokładniej się mu przyjrzeć. Siląc się na dyskrecję, zacząłem od włosów, które wydały mi się podobne do moich. Noah nosił je jednak zupełnie inaczej. Nie potrafiłem pojąć jakim cudem nie irytują go spadające do oczu kosmyki. Ja nie umiałem wytrzymać pięciu minut bez ich odgarniania.
- Długo prowadzisz kwiaciarnię? - podrzucił temat.
Zamrugałem, wyrwany z zamyślenia. Zorientowałem się, że bezwiednie patrzę mu w oczy, a raczej na nie. Swoją drogą miały nieziemski kolor, który kojarzył mi się z hortensjami. Nie chciałem pokazać po sobie paniki, dlatego przeniosłem wzrok gdzieś na bok dość leniwie.
Na pytanie w pierwszej chwili ciężko było mi odpowiedzieć. Prawdę mówiąc, musiałem to sobie przeliczyć. Na usta cisnęło mi się pół roku, ale szybko uświadomiłem sobie, że było tego nieco więcej.
- Dwa lata – stwierdziłem w końcu.
- To dość długo – przyznał – chociaż, żeby przez dwa lata zbudować sobie tak dobrą opinię, to całkiem niezły wyczyn. Ktoś ci pomaga?
- Kiedyś sąsiadka podrzucała mi pomysły – powiedziałem lakonicznie – A ty czym się zajmujesz?
Czułem się głupio, cały czas po prostu odpowiadając, ale ciężko było mi wpaść na jakiś neutralny temat, o który mogłem zapytać. Jeszcze gorzej szło mi ułożenie go w jakieś sensowne zdanie. Wszystko zaczynałem kwestionować, gdzieś z tyłu głowy cały czas czaiła mi się wizja ostatniego wieczoru. Jakoś podświadomie moje myśli schodziły na tor „Nie podawaj mu zbyt wielu informacji” i „Jak zadasz nietaktowne pytanie, to twoje zwłoki pokażą jutro w wiadomościach”.
- Cóż, pracuję w agencji sprzedaży nieruchomości – odparł.
Chwilę jeszcze rozmawialiśmy o rzeczach bardziej ogólnych. Jak minął nam dzień – mi całkiem nieźle, natomiast Noah trochę pomarudził. W sumie trochę mnie to zbiło z tropu. Mówił na tyle pewnie i realistycznie, że prawie naprawdę mu uwierzyłem. Kiedy marudził na swoją szefową, coraz bardziej poddawałem w wątpliwość ostatnie zdarzenia. Może to Tony przesadzał? Wystraszył się, wydawało mu się, że facet go śledzi, a tak naprawdę szli w to samo miejsce? Czy nie powinienem go uspokoić i sprowadzić na ziemię? Nie miałem pojęcia, którą wersję uznać za prawdziwą. W końcu nic nie poddawało w wątpliwość ani jednej z opcji. Obie wydały mi się równie prawdopodobne.
Niedługo później przyszło nasze zamówienie. Sałatka składała się głównie z sałaty i pomidorów. Dopiero na ten widok uświadomiłem sobie, jak głodny jestem. Herbata natomiast, czego się z resztą spodziewałem, zbytnio nie odstawała od standardu. Była w prześlicznej filiżance, na której ciągnęły się zielone, roślinne motywy. Obróciłem ją, starannie oglądając, po czym uniosłem do ust. Wtedy też wróciłem wzrokiem do Noah, chcąc uszczypliwie skomentować ciszę, jaka zapanowała, jednak coś mi nie pasowało.
Brunet jakby patrzył na mnie, ale nie do końca mnie widział. Jego oczy były nieobecne, chociaż nie zamyślone, a skupione na jakiejś niewidocznej dla innych materii. Szybko zorientowałem się, na czym może polegać problem, co wyrwało ze mnie ciche westchnienie. Widziałem coś takiego już nie raz, zawsze kończyło się niezręcznie. Najprawdopodobniej nieświadomie użyłem na nim swojej… umiejętności. Nie potrafiłem przerwać jej działania. Jeśli mam być szczery, prawie wcale nie miałem pojęcia, jak ona działa. /Raz usypiała swoją ofiarę, przez co wydarzenia dziejące się wokół miały miejsce jedynie w jej umyśle, innym razem biedak nawet mówił na głos i wykonywał dziwne, niezrozumiałe dla innych gesty./ Kilka razy próbowałem użyć jej świadomie, kiedy potrzebowaliśmy zniknąć z Tonym, ale nijak się to miało do panowania nad tym cholerstwem. Jedyne, co muszę przyznać to, że gdy mi wychodziło, bywało przydatne.
Podniosłem widelec i wziąłem się za sałatkę. Postanowiłem po prostu poczekać, aż mężczyzna się ocknie. Rozważałem w tym czasie kilka scenariuszy. Po pierwsze, w sumie także nie najgorsze, mógł to zwyczajnie zignorować. Uznać, że wyobraźnia płata mu figle. Nie byłem jednak w stanie powiedzieć, co takiego widział. Kolejną z opcji było niezręczne zachowanie oraz chęć jak najszybszego opuszczenia lokalu. Brunet nie wydawał się osobą, która zazwyczaj się tak zachowuje, ale nie mogłem całkiem tego odrzucić. Zjadłem kolejnego pomidora. Tak czy inaczej, nieźle zagęści to atmosferę. Zawsze mogę sobie po prostu pójść, stwierdziłem nawet w pewnym momencie.
Przygotowując się na najgorsze, dokończyłem swoją porcję dość szybko, w razie gdybym zmienił zdanie i chciał się ulotnić. Znalazłem nawet chwilę, by przemyśleć czy faktycznie to spotkanie mi się podobało. I cóż… Podobało. Przynajmniej do tego momentu. Zastanowiłem się też, jak mogłoby się to potoczyć, gdybym był normalny. Pachnie jak człowiek, więc pewnie będzie miał mnie za jakieś dziwadło, myślałem, wodząc wzrokiem po wzorach na filiżance. Ze stanu zadumy wyrwało mnie ciche chrząknięcie. Taaak. Mogłem uciec, kiedy jeszcze była szansa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz